poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział XVI

   - Lubię patrzeć na rozgwieżdżone niebo – mówi Clary, wpatrując się w czerń nieba usiane niezliczoną ilością gwiazd.
- Mam wrażenie, że to są nasi przyjaciele i bliscy, którzy odeszli z tego świata. Każda gwiazda to nowa dusza.
Siedzimy obok siebie przykryci kocem, milcząc. Bryza, którą wiała wcześniej mocno, teraz jest ledwo odczuwalna, a powierzchnię morza nie pokrywała żadna większa fala. Zaniepokoiło mnie to chociaż nie powinno. Przecież to oznaczało łagodną i spokojną noc, ale ja czułem coś w tym morskim powietrzu, coś się zmieniło.
- Clary, czy ty też to czujesz? – zapytałem z nutą niecierpliwości w głosie. Moje ciało pokryła gęsia skórka, chociaż było mi ciepło pod przykryciem. – Clary? – niestety, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Spała na moim ramieniu. – I kto by pomyślał, że moje kościste ramię jest takie wygodne – uśmiechnąłem się pod nosem.
   Wstałem ostrożnie, by nie obudzić Clary. Wziąłem ją na ręce (okazała się cięższa niż przypuszczałem) i zaniosłem ją do jej pokoju. Wróciłem na taras i oparłem się o werandę.
   Za tą krótką chwilę zrobiło się dziwnie ciemno. Spoglądam w górę - Aha, mogłem się tego spodziewać - mówię do siebie, gdy zrozumiałem, że to była cisza przed burzą. Ale mi to nie przeszkadza, bo ja lubię błyskawice sypiące się z nieba, ale...ale Hermiona nie. Boi się ich. Moje serce wykonuje mocny skurcz na tą myśl, a zaś moje knykcie samoistnie zaciskają się na poręczy. Hermiona...oby w Norze było spokojnie.
   Błysk. Grzmot. Ulewa.
   Robię głęboki wdech. - Uwielbiam, gdy zapach...- ,,róż" dodaję w myślach. Nie to niemożliwe. To rześki ozon miał wypełnić moje płuca, a nie perfumy Miony zmieszane z wiatrem. Świruję. Odchodzę od zmysłów. To jest chore. JA jestem chory. Nieuleczalnie chory na ,,Hermionę". Cóż za paradoks, im bardziej staram się na ten czas o niej zapomnieć, to tym częściej pojawia się w mojej głowie lub wszystko dookoła mi przypomina o tej długonogiej szatynce.
   Idę bez zastanowienia, gdzie mnie nogi poniosą. Salon, jadalnia, pokój. Siadam przy biurku i wyciągam różdżkę moimi trzęsącymi się rękoma. Moje ciało i mózg teraz funkcjonują jak 2 odrębne organizmy. Na blacie leży sterta papierów, gazet z pięknymi mugolskimi kobietami oraz parę długopisów. Celuję w jednego z nich i wypowiadam zaklęcie - Mutatio - z satysfakcją przyznaję, że lekcje transmutacji z profesor McGonagal nie poszły na marne. Na czasopiśmie zamiast długopisu leżało piórko, brązowe piórko. Wypowiadam następne czary, które przybierają zamierzony efekt. Unosi się ono wysoko w powietrze i odlatuje. Przeleciawszy przez drzwi na werandę momentalnie zniknęło mi z oczu w tych ciemnościach.
   Brązowe, długie włosy opadające na ramiona, dołeczki na buzi, te hipnotyzujące oczy, długie nogi i szczupła sylwetka. Tak to ona, Hermiona. Przyjechałem tutaj, by odpocząć od niej, ale się nie da. Ona mną zawładnęła. Gdyby wolała Gilberta albo kogoś innego, zrozumiem jej decyzję, to jej życie. Ja tylko pragnę jej szczęścia, by była bezpieczna. Będę walczył o Mionę, ale jeżeli to nic nie da, trudno. Ale nic tego nie zmieni, że moje serce darowałem tej szatynce i nikomu innemu. Nikomu.
*~*~*
(Perspektywa Hermiony)

Czuje lekki powiew wiatru na mojej twarzy. Powoli się przebudziłam, zaciągam się powietrzem. Wdycham jego zapach, aromat drzew. Czuć w powietrzu duszność, delikatną. Ona mnie nie przygniata, ale daje poczucie zmęczenia. Jest jakbym miała brudną skórę. Lepiła się. Wiatr muska moją skórę, i rozwiewa lekko włosy. Cały czas mam zamknięte oczy. Próbuje sobie wyobrazić jak wygląda teraz niebo, jest czyste a księżyc oświetla lekko małe obłoczki. Gdy tak myśle nie zauważam tego, że wiatr cichnie. Nie jest już tak rześko jak wcześniej. Dopiero teraz odczuwam jak się poce. Lekkie podmuchy osuszały moją skórę. Teraz jest cisza. Idealna. Ginny siedzi pewnie u Harry'ego i Rona w pokoju. Nie chciałam z nimi zostać. Wole leżeć tutaj sama i zagłębiać się w tych momentach kiedy byłam szczęśliwa... Uchylam lekko powieki. Moim oczom nic się nie ukazuje. Ciemność. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Niebo jest całe zachmurzone. Ale inaczej niż zazwyczaj. W nocy zachmurzone niebo jest szare. To jest ciemne, jak smoła. Otulam się bardziej kołdrą. Ogrzewa moją skórę, a ja coraz bardziej żałuje że nie śpie dalej. W śnie człowiek ma prawo naprawić wszystko. Przymykam oczy, wdycham powoli powietrze, delektuje się nim. Jest ciężkie i gorące. Delikatnie napawa mnie ciepłem od środka. Słyszę grzmot, światło oślepia mnie pomimo iż mam zamknięte oczy. Zaczeła się burza, jak ja sie tego boje... Pomimo że jej nienawidzę wiem, że jest potrzebna. Bo woda zmywa niedoskonałości. Uchylam powieki. Podnoszę się z łóżka, a moją skóre pokrywa gęsia skórka. Jest mi chłodno, ale to mi nie przeszkadza. Jeszcze nie zaczeło padać. Siadam na parapecie, i wtulam się w poduszkę. Przymykam lekko oczy i znowu zaciągam się powietrzem, ale teraz ono ma całkiem inny zapach. Ono pachnie nim, jego perfumami, przyprawami korzennymi, wiatrem i lekką wonią potu. W sercu czuje nagły ucisk. Nie mogę go odsuwać od siebie, nie mogę. Przerywam te myśli i lekko uchylam powieki. Delikatne jak mgła, ciemne piórko unosi się w powietrzu słabo emanując jego zapachem. Uśmiecham się pomimo wszystkiego co mnie męczy. Zaczyna lać. Krople deszczu odpryskując od rynien roszą moją skórę. Napawam się jej lodowatym dotykiem.Nie słyszę już burzy, deszczu tłukącego się w rynny i ściany domu, woń jego ciała zatraca się w powietrzu zostawiając na mojej skórze delikatny aromat. Wtulam się jeszcze bardziej w poduszkę, chłodne powietrze usypia mnie dając mi wytchnienie. Nie wiem nawet kiedy zasypiam. Oddałam się w objęcia Morfeusza.
Leże na trawie, chłodne powietrze przenika przez sukienkę. Lekko muska moją skóre otulajac mnie zimnem. Oziębia sie. Dreszcze przeszywają całe moje ciało, delikatnie wzdrygam się mimo swojej woli. Musze zmrużyć oczy by cokolwiek widzieć.Gdy moje oczy przyzwyczają się do pół mroku uchylam mocniej powieki i nasycam wzrok tym widokiem. Jestem na boso, trawa łaskocze moje stopy, uśmiecham się w duszy. Jeszcze czuje coś przyjemnego. Unoszę wzrok ku niebu, jest całe ciemne. Mroczne, widzę na nim kilka prześwitów jasnej szarości. Reszta przybiera koloru popiołu, w duszy czuje uczucie lęku.
-Uspokój się-szepcze sama do siebie. Podnoszę się z trawy, powoli by nie zakręciło mi się w głowie, robie to delikatnie, cicho jakby nikt nie mógł mnie usłyszeć. Ubrana tylko w lekką białą sukienkę, bosa i przemarznięta stoje na środku wielkiej polany. Dookoła są drzewa, ich liście są koloru ciemnej zieleni. Lato, tu na pewno jest taka pora roku. Rozgladam się robiąc przy tym kilka obrotów. Jestem jakby na arenie. Wszędzie są drzewa, a wokół mnie rozciąga się wielkie koło tylko w idealnie krótkiej trawie. Nie ma żadnego kwiatka, cały dywan zieleni jest idealny, miękki. Pomimo mrocznej aury, ciemności i braku orientacji jest tu cicho. Spokojnie. Bezpiecznie. Mogę odetchnąć na chwile. Jednak coś zaczyna się dziać, zmieniać. Podmuch wiatru kołysze mną lekko, podwija sukienkę do góry. Robi mi się zimno, już nie czuje tej ciszy w powietrzu. Już nie jest tu bezpiecznie, jest inaczej. Jest dziwnie, coraz bardziej magicznie. W jednym momencie drzewo po drzewie zmienia barwe swoich liści. Jedne są żółte, drugie idealnie czerwone. Inne od razu spadają na ziemie tworząc upstrzony dywan. Gdy ostatni liść opada na ziemie nastaje cisza, idealna. Stoje tak i próbuje zrozumieć co się dzieje. Nie myśl, czuj. Unoszę wzrok do góry, jeden płatek śniegu powoli wiruje w powietrzu zataczając piruety, opada na moją dłoń wyciągniętą przed siebie. Skóre przesyca jego chłód, lodowatość. Przymykam powieki. Coraz bardziej robi mi się lodowato, skóra na stopach piecze z zimna. Ale nie staram się otwierać powiek, bo pomimo chłodu czuje ulge. Jakbym zanurzała się w wodzie, która niesie mi ukojenie. Jest cicho. Uchylam powieki, moim oczom ukazauje się idealna biała pieżyna, tak gładka że nie mam ochoty się ruszać. Nie moge zmącić tego spokoju. Wzmaga się wiatr, mocniejszy, gorętszy. Przenika mnie, ociepla każdy milimetr skóry, jest taki silny ale przy tym delikatny, miękki. Na drzewach pojawiają się malutkie listki, rosną, są coraz to bardziej zielone. Wschodzi słońce. Stoje tak kilka minut, nasycam się nim, daje mu ogrzać skórę. Pozwalam sobie na to by wyzwolić w sobie dziecko które cieszy się z nadchodzącego lata. Powoli zachodzi, zabierając mi coś czego nie potrafie nazwać... Jest gorąco, skóra mnie piecze. Nie moge wytrzymać, ze zdenerwowania zaczynają mi się pocić dłonie. Robie kilka obrotów, patrze się w niebo. Czuje radość, szczęście którego nie moge opisać. Czuje się jak trup przywrócony do życia, jak wdowiec widzący miłość swojego życia. Niebo jest idealnie niebieskie, nie moge porównać tego koloru do niczego innego, jest piękny. Daje ulge, poczucie szczęścia. Z każdą sekundą zaczyna robić mi się chłodno. Liście znowu zmieniają swoją barwe, nie moge się patrzeć. Zamykam oczy, nie mogę utracić tego błękitu, tej zieleni. Nigdy nie widziałam tak pięknych kolorów. Mimo woli rozkładam jednak ręce, daje wiatrowi ochłodzić się, przynieść świeżość. Temperatura zmienia się co chwila, jest lodowato, coraz cieplej, chłodniej, lodowato, ciepło, zimno. I tak wkółko, uchylam powieki i kręcę się równo ze zmianami pór roku, coraz szybciej. Zamykam oczy i staje, pozwalam sobie się wyciszyć. Gdy uchylam oczy widze jego. Ruda czupryna, czekoladowe oczy, i ten uśmiech który wywołuje u mnie dreszcze. Wdycham powietrze by poczuć jego zapach, by upewnić się że to nie moje omamy, że to nie wyobraźnia płata mi figle. Mrugam, a on dalej stoi i wpatruje się we mnie. Jego oczy i usta uśmiechają się do mnie. Podnoszę ręcę by złapać go za twarz, by nie pozwolić mu się rozpłynąć, tak szybko jak się pojawił. Nie moge dać mu odejść, nie teraz. Ale moje dłonie są pomarszczone, suche. Widze na nich starcze plamy. Długie paznokcie idealnie czyste.
-Jesteś taka jak 70 lat temu. Dalej taka piękna, wciąż się uśmiechasz, twoje oczy dalej patrzą na mnie z tą miłością. Czekałem na ciebie. Tak długo na ciebie czekałem.
-Co?-pytam się bo nie moge wykrztusić z siebie nic innego. Jak to czekał?
-Od tak dawna na ciebie czekałem. Tak bardzo tęskniłem.

           Budze się na parapecie otulona tylko moją piżamą, wtulona w poduszke. Słońce rozpościera się nad drzewami, cienie jabłoni padają na mnie. W pamięci mam tylko jego słowa "Od tak dawna na ciebie czekałem". Co to ma znaczyć? Nie wiem... Nie chce wiedzieć, bo to daje tylko mi jedną myśl... W głowie pojawia się myśl, że go strace. Strace raz na zawsze. Nie mogę do tego dopuścić. Wstaje powoli, rozprostowuje kości. Ide do łazienki. Ciepło muska moją skórę, uchylam drzwi. Jak zawsze zapach wanilii przesyca moje nozdrza, dopływa do moich płuc wypełniając je swym aromatem. Ubieram się w spodenki, luźną koszule. Włosy związuje w koka. Nie maluje się jeszcze, po śniadaniu to zrobie. Schodzę do kuchni, zapach naleśników, owoców. Tak bardzo jestem głodna. Przy stole siedzi Ginny, George, Ron i Harry. Państwo Weasley chyba śpią.
-Miona zostałyśmy zaproszone na impreze do Clary. Dziewczyny naszego przyjaciela. Chciałabym pójść. On już tam będzie na nas czekał, zapewniłam go że same dotrzemy. Wiesz Magia i te sprawy-Ginn uśmiecha się do mnie, zachęca byśmy poszły.
-Nie mam nastroju-wykrzywiam się, chociaż wcale tego nie chce.
-Co masz lepszego do roboty?
-NIC...
-Wystorimy się i "pójdziemy" we czwórkę. Osobą która będzie ci towarzyszyć będzie mój kochany braciszek. Prawda George?-Ginny posyła bratu srogie spojrzenie.
-Taaaa-uśmiecha się sztucznie do niej-Z tobą z chęcią pójde. Wiesz że lubie powyginać swoje ciałko-George zaczyna tańczyć na siedząco. Pomimo wszystko zaczynam się śmiać.
-Okej, ale o której mamy tam być?
-O 6:00, bo to impreza na plaży, zanim rozpali się ognisko itd. to wiesz że to potrwa-Ginny zaraz będzie mnie wyciągać na góre by się szykować. ZNAM JUŻ JĄ...
-Która jest teraz tak z grzeczności zapytam?-wszyscy się śmieją.
-No kochanie jest 2:00 zaraz musicie się szykować by przy mnie i Harrym prezentować się idealnie. Wiesz jesteś piękna, ale chyba noc nie była dla ciebie łaskawa-George robi mine smutnego psa... Wie, że się obraże zaraz.
-No okej, Ginn idziemy? Tylko daj mi chwile zjem coś i pójdziemy się szykować.
            Stoję pod prysznicem, spłukuje z siebie szampon, olejek. Skóre mam idealnie gładką. Jest tak przyjemna, jakbym dotykała aksamitu. Zioła, to ich zasługa. Wciągam powietrze do płuc, pachnie masłem kakaowym, i mlekiem. Wyłączam wodę i wycieram się ręcznikiem. Rozczesuje włosy, są już długie. Sięgają mi do łopatek jak nie dalej, przeczesuje je jeszcze kilka razy, by idealnie były gładkie, biore różdżkę do rąk i jednym zaklęciem susze, lekkie loki opadają mi na plecy.
-Ginn, będzie zimno?- pytam się, a Ruda tylko przytakuje.
-Ubierz długie spodnie, i coś cieplejszego. Bo George chyba nie będzie cie ogrzewał.
-Taaaa-mrucze cicho pod nosem.
Wciągam na długie nogi granatowe rurki, zakładam białą bokserkę a na to luźny sweterek w kolorze brzoskwini. Wyglądam w nim ciepło, delikatnie. Rzęsy tuszuje, usta maluje błyszczykiem w kolorze nude. Skrapiam szyje mgiełką o zapachu olejku do kąpieli. Kropla leniwie spływa po szyi i chowa się za kołnierzem.
-Jestem gotowa- wychodzę z pokoju. Ginn ubrana w obcisłe czarne spodnie, trampki i czerwoną bluze z godłem Gryffindoru-Jak wytłumaczysz czyje to godło? Hmmm?
-Powiem, że sama zaprojektowałam, bo jestem waleczna jak lew-Wybuchamy śmiechem, chociaż dobrze wiem że Ginny jest jedną z najodważniejszych osób jakie znam. Tylko odważny człowiek byłby wstanie pokochać człowieka który w każdej chwili może zostać zamordowany. Wyobrażam sobie to... Odganiam te myśli od siebie- Chłopcy już czekają na dole, no chodź.
-Czekaj, buty ubiore może hm?-wdziewam się w brązowe kozaki do kolan, nie ocieplane. Nie ugotuje się.
Zbiegamy po schodach, George i Harry prezentują się nienagannie. Obaj w koszulach, jeansach i trampkach. Harry ma włosy lekko postawione, a George naturalnie ułożone. Wygląda tak przystojnie.
-Chodźmy. Razem?- pyta się Rudzielec. Wszyscy przytakują. Po chwili już jesteśmy pod domem Clary.  Naciskam dzwonek. To co widzę wgniata mnie w ziemie. Drzwi otwiera mi on... Fred.



Rozdział pisany bardzo długo... Brak weny, przytłacza mnie wszystko... Nienawidzę mieć takiego przestoju. Dziękuje Patrycji która napisała pierwszy człoń rozdziału (Perspektywa Freda) Dziekuje ;* Zachęcam do komentowania ;) Nawet z anonimka ;D CAŁUJE I PRZEPRASZAM. HEDWIGA
+Brożek Pierożek dziękuje że jesteś :*

9 komentarzy:

  1. moja, moja, moja <3 Ideolo grzybie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny! Czekałam na ten rozdział bardzo długo. Nie mam uwag ani żadnego Ale. Nic nie przyśpieszasz. Bardzo lubię jak piszesz. Pogratulować. Wiem jaki to ból kiedy nie ma się weny. Ale z czasem przyjedzie. Życzę ci abyś miła ją w zapasie. Raz. ... Dwa.... Trzy Czekam na rodział ;))) Wszystko świetnie, idealnie.Jedno wielkie GRATULUJĘ dla Ciebie ;) Muisz napisać mi tu szybko rozdział. Czekam wiernie!
    Narcyza c;

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny :) Jestem bardzo ciekawa co dalej... Życzę Ci DUŻO DUŻO Weny !

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do nagrody Liebster Award!!!Więcej informacji na http://teukieevanddracotfirstmeeting.blogspot.com/p/liebster-award.html
    Teraz rozdział.
    Roszą? Nie zraszają?
    Półmrok razem.
    Były literowki.
    To tyle z błędów.
    Ciesze się, że napisałaś ^^.
    Super opisałaś odczucia we śnie. Łał... Rozdział bardzo mi się podoba, mam nadzieję, że wena Ci dopisze, bo nie mogę doczekać się kolejnej notki :*
    Weny, Pozdr.
    Raini ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, za nominację jednak teraz nie mam czasu na to ;)
      Dziękuje bardzo <3

      Usuń
  5. Nominowałam Cię do Liebster Award :) Zapraszam do mnie;
    http://bring-me-to-life-dramione.blogspot.com/2014/04/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje <3 Jednak ja nie mam zbytnio czasu ;)
      Dziękuje Hedwiga ;*

      Usuń
  6. Cudowna historia!

    Zapraszam do mnie
    https://fremionefanfic.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Blue :*

    OdpowiedzUsuń