czwartek, 12 czerwca 2014

Przepraszam. :)

Mam przestój, mam brak weny, za dużo własnych problemów. Przepraszam, ale jak zaczynam pisać to się rozklejam... Postaram się coś napisać. Obiecuje, ale teraz nie mam nawet serca do tego... Dziękuje osobą które dalej tutaj zaglądają. Nie będę się wykręcać, poprostu nie moge narazie nic napisać. Jak coś robić to dobrze, nie na odwal się. Więc mam nadzieje że następny rozdział jaki napisze rozwali was, a serduszka nie będą mogły się doczekać kolejnego. Kochani dziękuje, i poczekajcie na czas kiedy będę miała siłe poprostu się zmierzyć z przestojem weny.

Całuje Martyna

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział XVI

   - Lubię patrzeć na rozgwieżdżone niebo – mówi Clary, wpatrując się w czerń nieba usiane niezliczoną ilością gwiazd.
- Mam wrażenie, że to są nasi przyjaciele i bliscy, którzy odeszli z tego świata. Każda gwiazda to nowa dusza.
Siedzimy obok siebie przykryci kocem, milcząc. Bryza, którą wiała wcześniej mocno, teraz jest ledwo odczuwalna, a powierzchnię morza nie pokrywała żadna większa fala. Zaniepokoiło mnie to chociaż nie powinno. Przecież to oznaczało łagodną i spokojną noc, ale ja czułem coś w tym morskim powietrzu, coś się zmieniło.
- Clary, czy ty też to czujesz? – zapytałem z nutą niecierpliwości w głosie. Moje ciało pokryła gęsia skórka, chociaż było mi ciepło pod przykryciem. – Clary? – niestety, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Spała na moim ramieniu. – I kto by pomyślał, że moje kościste ramię jest takie wygodne – uśmiechnąłem się pod nosem.
   Wstałem ostrożnie, by nie obudzić Clary. Wziąłem ją na ręce (okazała się cięższa niż przypuszczałem) i zaniosłem ją do jej pokoju. Wróciłem na taras i oparłem się o werandę.
   Za tą krótką chwilę zrobiło się dziwnie ciemno. Spoglądam w górę - Aha, mogłem się tego spodziewać - mówię do siebie, gdy zrozumiałem, że to była cisza przed burzą. Ale mi to nie przeszkadza, bo ja lubię błyskawice sypiące się z nieba, ale...ale Hermiona nie. Boi się ich. Moje serce wykonuje mocny skurcz na tą myśl, a zaś moje knykcie samoistnie zaciskają się na poręczy. Hermiona...oby w Norze było spokojnie.
   Błysk. Grzmot. Ulewa.
   Robię głęboki wdech. - Uwielbiam, gdy zapach...- ,,róż" dodaję w myślach. Nie to niemożliwe. To rześki ozon miał wypełnić moje płuca, a nie perfumy Miony zmieszane z wiatrem. Świruję. Odchodzę od zmysłów. To jest chore. JA jestem chory. Nieuleczalnie chory na ,,Hermionę". Cóż za paradoks, im bardziej staram się na ten czas o niej zapomnieć, to tym częściej pojawia się w mojej głowie lub wszystko dookoła mi przypomina o tej długonogiej szatynce.
   Idę bez zastanowienia, gdzie mnie nogi poniosą. Salon, jadalnia, pokój. Siadam przy biurku i wyciągam różdżkę moimi trzęsącymi się rękoma. Moje ciało i mózg teraz funkcjonują jak 2 odrębne organizmy. Na blacie leży sterta papierów, gazet z pięknymi mugolskimi kobietami oraz parę długopisów. Celuję w jednego z nich i wypowiadam zaklęcie - Mutatio - z satysfakcją przyznaję, że lekcje transmutacji z profesor McGonagal nie poszły na marne. Na czasopiśmie zamiast długopisu leżało piórko, brązowe piórko. Wypowiadam następne czary, które przybierają zamierzony efekt. Unosi się ono wysoko w powietrze i odlatuje. Przeleciawszy przez drzwi na werandę momentalnie zniknęło mi z oczu w tych ciemnościach.
   Brązowe, długie włosy opadające na ramiona, dołeczki na buzi, te hipnotyzujące oczy, długie nogi i szczupła sylwetka. Tak to ona, Hermiona. Przyjechałem tutaj, by odpocząć od niej, ale się nie da. Ona mną zawładnęła. Gdyby wolała Gilberta albo kogoś innego, zrozumiem jej decyzję, to jej życie. Ja tylko pragnę jej szczęścia, by była bezpieczna. Będę walczył o Mionę, ale jeżeli to nic nie da, trudno. Ale nic tego nie zmieni, że moje serce darowałem tej szatynce i nikomu innemu. Nikomu.
*~*~*
(Perspektywa Hermiony)

Czuje lekki powiew wiatru na mojej twarzy. Powoli się przebudziłam, zaciągam się powietrzem. Wdycham jego zapach, aromat drzew. Czuć w powietrzu duszność, delikatną. Ona mnie nie przygniata, ale daje poczucie zmęczenia. Jest jakbym miała brudną skórę. Lepiła się. Wiatr muska moją skórę, i rozwiewa lekko włosy. Cały czas mam zamknięte oczy. Próbuje sobie wyobrazić jak wygląda teraz niebo, jest czyste a księżyc oświetla lekko małe obłoczki. Gdy tak myśle nie zauważam tego, że wiatr cichnie. Nie jest już tak rześko jak wcześniej. Dopiero teraz odczuwam jak się poce. Lekkie podmuchy osuszały moją skórę. Teraz jest cisza. Idealna. Ginny siedzi pewnie u Harry'ego i Rona w pokoju. Nie chciałam z nimi zostać. Wole leżeć tutaj sama i zagłębiać się w tych momentach kiedy byłam szczęśliwa... Uchylam lekko powieki. Moim oczom nic się nie ukazuje. Ciemność. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Niebo jest całe zachmurzone. Ale inaczej niż zazwyczaj. W nocy zachmurzone niebo jest szare. To jest ciemne, jak smoła. Otulam się bardziej kołdrą. Ogrzewa moją skórę, a ja coraz bardziej żałuje że nie śpie dalej. W śnie człowiek ma prawo naprawić wszystko. Przymykam oczy, wdycham powoli powietrze, delektuje się nim. Jest ciężkie i gorące. Delikatnie napawa mnie ciepłem od środka. Słyszę grzmot, światło oślepia mnie pomimo iż mam zamknięte oczy. Zaczeła się burza, jak ja sie tego boje... Pomimo że jej nienawidzę wiem, że jest potrzebna. Bo woda zmywa niedoskonałości. Uchylam powieki. Podnoszę się z łóżka, a moją skóre pokrywa gęsia skórka. Jest mi chłodno, ale to mi nie przeszkadza. Jeszcze nie zaczeło padać. Siadam na parapecie, i wtulam się w poduszkę. Przymykam lekko oczy i znowu zaciągam się powietrzem, ale teraz ono ma całkiem inny zapach. Ono pachnie nim, jego perfumami, przyprawami korzennymi, wiatrem i lekką wonią potu. W sercu czuje nagły ucisk. Nie mogę go odsuwać od siebie, nie mogę. Przerywam te myśli i lekko uchylam powieki. Delikatne jak mgła, ciemne piórko unosi się w powietrzu słabo emanując jego zapachem. Uśmiecham się pomimo wszystkiego co mnie męczy. Zaczyna lać. Krople deszczu odpryskując od rynien roszą moją skórę. Napawam się jej lodowatym dotykiem.Nie słyszę już burzy, deszczu tłukącego się w rynny i ściany domu, woń jego ciała zatraca się w powietrzu zostawiając na mojej skórze delikatny aromat. Wtulam się jeszcze bardziej w poduszkę, chłodne powietrze usypia mnie dając mi wytchnienie. Nie wiem nawet kiedy zasypiam. Oddałam się w objęcia Morfeusza.
Leże na trawie, chłodne powietrze przenika przez sukienkę. Lekko muska moją skóre otulajac mnie zimnem. Oziębia sie. Dreszcze przeszywają całe moje ciało, delikatnie wzdrygam się mimo swojej woli. Musze zmrużyć oczy by cokolwiek widzieć.Gdy moje oczy przyzwyczają się do pół mroku uchylam mocniej powieki i nasycam wzrok tym widokiem. Jestem na boso, trawa łaskocze moje stopy, uśmiecham się w duszy. Jeszcze czuje coś przyjemnego. Unoszę wzrok ku niebu, jest całe ciemne. Mroczne, widzę na nim kilka prześwitów jasnej szarości. Reszta przybiera koloru popiołu, w duszy czuje uczucie lęku.
-Uspokój się-szepcze sama do siebie. Podnoszę się z trawy, powoli by nie zakręciło mi się w głowie, robie to delikatnie, cicho jakby nikt nie mógł mnie usłyszeć. Ubrana tylko w lekką białą sukienkę, bosa i przemarznięta stoje na środku wielkiej polany. Dookoła są drzewa, ich liście są koloru ciemnej zieleni. Lato, tu na pewno jest taka pora roku. Rozgladam się robiąc przy tym kilka obrotów. Jestem jakby na arenie. Wszędzie są drzewa, a wokół mnie rozciąga się wielkie koło tylko w idealnie krótkiej trawie. Nie ma żadnego kwiatka, cały dywan zieleni jest idealny, miękki. Pomimo mrocznej aury, ciemności i braku orientacji jest tu cicho. Spokojnie. Bezpiecznie. Mogę odetchnąć na chwile. Jednak coś zaczyna się dziać, zmieniać. Podmuch wiatru kołysze mną lekko, podwija sukienkę do góry. Robi mi się zimno, już nie czuje tej ciszy w powietrzu. Już nie jest tu bezpiecznie, jest inaczej. Jest dziwnie, coraz bardziej magicznie. W jednym momencie drzewo po drzewie zmienia barwe swoich liści. Jedne są żółte, drugie idealnie czerwone. Inne od razu spadają na ziemie tworząc upstrzony dywan. Gdy ostatni liść opada na ziemie nastaje cisza, idealna. Stoje tak i próbuje zrozumieć co się dzieje. Nie myśl, czuj. Unoszę wzrok do góry, jeden płatek śniegu powoli wiruje w powietrzu zataczając piruety, opada na moją dłoń wyciągniętą przed siebie. Skóre przesyca jego chłód, lodowatość. Przymykam powieki. Coraz bardziej robi mi się lodowato, skóra na stopach piecze z zimna. Ale nie staram się otwierać powiek, bo pomimo chłodu czuje ulge. Jakbym zanurzała się w wodzie, która niesie mi ukojenie. Jest cicho. Uchylam powieki, moim oczom ukazauje się idealna biała pieżyna, tak gładka że nie mam ochoty się ruszać. Nie moge zmącić tego spokoju. Wzmaga się wiatr, mocniejszy, gorętszy. Przenika mnie, ociepla każdy milimetr skóry, jest taki silny ale przy tym delikatny, miękki. Na drzewach pojawiają się malutkie listki, rosną, są coraz to bardziej zielone. Wschodzi słońce. Stoje tak kilka minut, nasycam się nim, daje mu ogrzać skórę. Pozwalam sobie na to by wyzwolić w sobie dziecko które cieszy się z nadchodzącego lata. Powoli zachodzi, zabierając mi coś czego nie potrafie nazwać... Jest gorąco, skóra mnie piecze. Nie moge wytrzymać, ze zdenerwowania zaczynają mi się pocić dłonie. Robie kilka obrotów, patrze się w niebo. Czuje radość, szczęście którego nie moge opisać. Czuje się jak trup przywrócony do życia, jak wdowiec widzący miłość swojego życia. Niebo jest idealnie niebieskie, nie moge porównać tego koloru do niczego innego, jest piękny. Daje ulge, poczucie szczęścia. Z każdą sekundą zaczyna robić mi się chłodno. Liście znowu zmieniają swoją barwe, nie moge się patrzeć. Zamykam oczy, nie mogę utracić tego błękitu, tej zieleni. Nigdy nie widziałam tak pięknych kolorów. Mimo woli rozkładam jednak ręce, daje wiatrowi ochłodzić się, przynieść świeżość. Temperatura zmienia się co chwila, jest lodowato, coraz cieplej, chłodniej, lodowato, ciepło, zimno. I tak wkółko, uchylam powieki i kręcę się równo ze zmianami pór roku, coraz szybciej. Zamykam oczy i staje, pozwalam sobie się wyciszyć. Gdy uchylam oczy widze jego. Ruda czupryna, czekoladowe oczy, i ten uśmiech który wywołuje u mnie dreszcze. Wdycham powietrze by poczuć jego zapach, by upewnić się że to nie moje omamy, że to nie wyobraźnia płata mi figle. Mrugam, a on dalej stoi i wpatruje się we mnie. Jego oczy i usta uśmiechają się do mnie. Podnoszę ręcę by złapać go za twarz, by nie pozwolić mu się rozpłynąć, tak szybko jak się pojawił. Nie moge dać mu odejść, nie teraz. Ale moje dłonie są pomarszczone, suche. Widze na nich starcze plamy. Długie paznokcie idealnie czyste.
-Jesteś taka jak 70 lat temu. Dalej taka piękna, wciąż się uśmiechasz, twoje oczy dalej patrzą na mnie z tą miłością. Czekałem na ciebie. Tak długo na ciebie czekałem.
-Co?-pytam się bo nie moge wykrztusić z siebie nic innego. Jak to czekał?
-Od tak dawna na ciebie czekałem. Tak bardzo tęskniłem.

           Budze się na parapecie otulona tylko moją piżamą, wtulona w poduszke. Słońce rozpościera się nad drzewami, cienie jabłoni padają na mnie. W pamięci mam tylko jego słowa "Od tak dawna na ciebie czekałem". Co to ma znaczyć? Nie wiem... Nie chce wiedzieć, bo to daje tylko mi jedną myśl... W głowie pojawia się myśl, że go strace. Strace raz na zawsze. Nie mogę do tego dopuścić. Wstaje powoli, rozprostowuje kości. Ide do łazienki. Ciepło muska moją skórę, uchylam drzwi. Jak zawsze zapach wanilii przesyca moje nozdrza, dopływa do moich płuc wypełniając je swym aromatem. Ubieram się w spodenki, luźną koszule. Włosy związuje w koka. Nie maluje się jeszcze, po śniadaniu to zrobie. Schodzę do kuchni, zapach naleśników, owoców. Tak bardzo jestem głodna. Przy stole siedzi Ginny, George, Ron i Harry. Państwo Weasley chyba śpią.
-Miona zostałyśmy zaproszone na impreze do Clary. Dziewczyny naszego przyjaciela. Chciałabym pójść. On już tam będzie na nas czekał, zapewniłam go że same dotrzemy. Wiesz Magia i te sprawy-Ginn uśmiecha się do mnie, zachęca byśmy poszły.
-Nie mam nastroju-wykrzywiam się, chociaż wcale tego nie chce.
-Co masz lepszego do roboty?
-NIC...
-Wystorimy się i "pójdziemy" we czwórkę. Osobą która będzie ci towarzyszyć będzie mój kochany braciszek. Prawda George?-Ginny posyła bratu srogie spojrzenie.
-Taaaa-uśmiecha się sztucznie do niej-Z tobą z chęcią pójde. Wiesz że lubie powyginać swoje ciałko-George zaczyna tańczyć na siedząco. Pomimo wszystko zaczynam się śmiać.
-Okej, ale o której mamy tam być?
-O 6:00, bo to impreza na plaży, zanim rozpali się ognisko itd. to wiesz że to potrwa-Ginny zaraz będzie mnie wyciągać na góre by się szykować. ZNAM JUŻ JĄ...
-Która jest teraz tak z grzeczności zapytam?-wszyscy się śmieją.
-No kochanie jest 2:00 zaraz musicie się szykować by przy mnie i Harrym prezentować się idealnie. Wiesz jesteś piękna, ale chyba noc nie była dla ciebie łaskawa-George robi mine smutnego psa... Wie, że się obraże zaraz.
-No okej, Ginn idziemy? Tylko daj mi chwile zjem coś i pójdziemy się szykować.
            Stoję pod prysznicem, spłukuje z siebie szampon, olejek. Skóre mam idealnie gładką. Jest tak przyjemna, jakbym dotykała aksamitu. Zioła, to ich zasługa. Wciągam powietrze do płuc, pachnie masłem kakaowym, i mlekiem. Wyłączam wodę i wycieram się ręcznikiem. Rozczesuje włosy, są już długie. Sięgają mi do łopatek jak nie dalej, przeczesuje je jeszcze kilka razy, by idealnie były gładkie, biore różdżkę do rąk i jednym zaklęciem susze, lekkie loki opadają mi na plecy.
-Ginn, będzie zimno?- pytam się, a Ruda tylko przytakuje.
-Ubierz długie spodnie, i coś cieplejszego. Bo George chyba nie będzie cie ogrzewał.
-Taaaa-mrucze cicho pod nosem.
Wciągam na długie nogi granatowe rurki, zakładam białą bokserkę a na to luźny sweterek w kolorze brzoskwini. Wyglądam w nim ciepło, delikatnie. Rzęsy tuszuje, usta maluje błyszczykiem w kolorze nude. Skrapiam szyje mgiełką o zapachu olejku do kąpieli. Kropla leniwie spływa po szyi i chowa się za kołnierzem.
-Jestem gotowa- wychodzę z pokoju. Ginn ubrana w obcisłe czarne spodnie, trampki i czerwoną bluze z godłem Gryffindoru-Jak wytłumaczysz czyje to godło? Hmmm?
-Powiem, że sama zaprojektowałam, bo jestem waleczna jak lew-Wybuchamy śmiechem, chociaż dobrze wiem że Ginny jest jedną z najodważniejszych osób jakie znam. Tylko odważny człowiek byłby wstanie pokochać człowieka który w każdej chwili może zostać zamordowany. Wyobrażam sobie to... Odganiam te myśli od siebie- Chłopcy już czekają na dole, no chodź.
-Czekaj, buty ubiore może hm?-wdziewam się w brązowe kozaki do kolan, nie ocieplane. Nie ugotuje się.
Zbiegamy po schodach, George i Harry prezentują się nienagannie. Obaj w koszulach, jeansach i trampkach. Harry ma włosy lekko postawione, a George naturalnie ułożone. Wygląda tak przystojnie.
-Chodźmy. Razem?- pyta się Rudzielec. Wszyscy przytakują. Po chwili już jesteśmy pod domem Clary.  Naciskam dzwonek. To co widzę wgniata mnie w ziemie. Drzwi otwiera mi on... Fred.



Rozdział pisany bardzo długo... Brak weny, przytłacza mnie wszystko... Nienawidzę mieć takiego przestoju. Dziękuje Patrycji która napisała pierwszy człoń rozdziału (Perspektywa Freda) Dziekuje ;* Zachęcam do komentowania ;) Nawet z anonimka ;D CAŁUJE I PRZEPRASZAM. HEDWIGA
+Brożek Pierożek dziękuje że jesteś :*

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XV

Leże w łóżku, w całym pokoju panuje mrok, klimatyzacja lekko huczy. A ja nie moge pozbierać myśli.
Aksamitna pościel lekko muska moje ciało. Wyobrażam sobie jak teraz jest w Norze.
Już miałem zasypiać, kiedy w kącie pokoju pojawia się mała srebrzysta plamka. Rozprzestrzenia się, zwiększa swoją objętość. Jest coraz jaśniejsza. Moje serce zaczyna wypełniać radość, czuje niezmącony pokój, jakiego nigdy nie doświadczałem. Czuje jakby moje ciało zanurzało się w krystalicznej wodzie, jakby wielka rześka fala obmywała moje stopy. Światło przybiera postać wydry, i w moim żołądku czuje ucisk. Nie wiem czego mam się spodziewać, czy wrzasku, czy też może głosu przepełnionego obojętnością.
Gdy wydra otwiera buźke, z jej wnętrza wypływa cichy szept.
-Tęsknie-słysze jej głos, mam ochote deportować się. Objąć ją w ramiona, pocałować. I wyszeptać ile dla mnie znaczy.
-NIE-krzycze sam do siebie. Nie moge tego zrobić. Nie moge tutaj się teleportować. Uciekłem tu by pobyć sam, wrócę kiedy to będzie słuszne. Ona ma zatęsknić, niech wie jak ja się czułem kiedy wolała biegać za Gilbertem...Co jest najgorsze? Że jednocześnie tak bardzo jej nienawidzę, i tak bardzo ją kocham.
Mam już dośc, z zamyślenia wybudza mnie pukanie do drzwi.
-Proszę- udaje zaspanego.
-Amm Oj Stary, nie wiedziałem że spisz- W moich drzwiach pojawia sie mój przyjaciel.
-Nie spałem. Zasypiam, a przynajmniej próbuje.
-Dobra, nie interesuje mnie to- zaczyna się śmiać-Idziemy na imprezę. Koleżanka Clary nas zaprosiła, Młoda nie idzie bo umówiła się ze swoim chłopakiem. Fajny koleś, Mugol niestety...Ale to nic, i tak Clary i ja jesteśmy czystej krwi-Nie wiem o czym on nawet mówi... John'a jedyną wadą jest to, że ma manie na punkcie czystości krwi...
-Dobra stary, nie interesujmy się tym, a ty wstawaj i się szykuj-klepie mnie po plecach i wychodzi.
Podnoszę się z łóżka, podchodzę do szafy, wyciągam czarne spodnie z niskim krokiem, koszulę w kratę, czarno białą. Idę do łazienki, wchodzę pod prysznic. Stoję tak już kilka, a woda obmywa ciało.
Wychodzę, i obwiązuje ręcznik na wysokości pasa.
   Jestem gotowy do wyjścia.

*~*~*~*

Dzień w Norze, zaczynał się jak każdy inny. Słońce świeciło niemiłosiernie, powietrze było ciężkie i gorące.
Wszyscy jeszcze spali, była sobota więc Pan Weasley, nie musiał iść dzisiaj do pracy. Gryfoni mieli zamiar spędzić ten dzień nad jeziorem. Było ono niedaleko domu. Masa chłodnej, przejrzyście czystej wody. Zielona trawa, jedzenie, lodowate picie, cień który dawały wielkie dęby, dwie opony przywiązane do ich gałęzi. Można chcieć czegoś więcej w ostatni miesiąc wakacji? Oczywiście, że nie. Na ogromnym stole w kuchni, widniały dwa wielkie kosze, wypełnione kanapkami, sokami, słodyczami, a także najrozmaitsze rodzaje owoców. Jednak to, co najbardziej pożądane było w upały, chłodziło się w lodówce. Szesnaście butelek piwa kremowego.
   Hermiona lekko przeciągnęła się na łóżku, uchyliła powieki.
-To będzie piękny dzień-uśmiechneła się sama do siebie, i usiadła na łóżku. Zobaczyła na zegarek, a w jej głowie pojawił się pomysł by jeszcze położyć się na krótką drzemke-Nie-mrukneła sama do siebie.
Podeszła do szafy, i uchyliła drzwi. Wyciągnęła bikini, shorty i luźną białą koszule. "Trzeba by się ogolić" Pomyślała i popędziła na paluszkach do łazienki. Tam rozebrała się do naga, i zaczęła wykonywać poranną toaletę. Ogoliła się tam gdzie powinna, umyła włosy, zęby. Nie malowała się, bo wiedziała, że przecież i tak makijaż za niedługo spłynie z jej twarzy. Gdy jeszcze stała naga, posmarowała się kremem z filtrem.
Ahhh jednak Mugolskie nawyki zostały z nią, pomimo tak długiego przebywania w świecie Magii.
-Można by pojechać z Ginny, Ronem, i George'm do moich rodziców. Jest dużo miejsca...
Ta myśl jeszcze chwile męczyła Gryfonke. Dziewczyna ubrała się, biała koszula idealnie podkreślała jej opalenizne, a jeansowe shorty podkreślały smukłość jej nóg, włosy zaczesała w wysokiego kucyka.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, a w jej policzkach pokazały się dołeczki. W oczach zaświeciły się małe ogniki.
    Geroge i Ron, leżeli jeszcze zaspani w łóżkach. Po chwili do ich pokoju wtargnęły dwie piękne dziewczyny. Ruda ubrana w białą zwiewną sukienkę, włosy lekko opadały na jej delikatnie opalone ramiona. Szatynka ubrana w koszule.
-Oooooo-stęknął Geroge-Kiedy wy stałyście się takie piękne?!-dziewczyny zaczęły się śmiać.
Szatynka rzuciła się na Georga a Ginny na Rona. Wszyscy co chwila krzyczeli i śmiali się.
-Ejejejeje Rudy gdzie z tymi łapkami?-Hermiona zaczeła się śmiać, po chwili już leżała na ziemi, a Rudzielec siedząc na niej łaskotał ją tak, że tej brakło tchu.
-KONIEC-wykrzyczała Pani Weasley, stała w drzwiach w koszuli nocnej, po jej twarzy można by się spodziewać, że zaraz podejdzie i każdemu da po głowie. Ale ta tylko zaczeła się śmiać.
-Dziewczęta, do kuchni i pomóżcie mi, a wy dwaj Rudzielce ubierać się-wszystko to mówiła tak miłym tonem, że każdy wiedział że musiała wstać w dobrym nastroju.
-Po was jesteśmy rudzi-zaśmiał się Bliźniak-Nie żebyśmy narzekali-po chwili dodał Ron.
-No spróbowałby który, po tyłku by dostał-Molly zaczeła się śmiać, i po chwili zniknęła za drzwiami.
Wszyscy wstali, otrzepali i zaczeli wykonywać polecenia Pani domu.
       Jajka z bekonem już skwierczały. W kuchni unosił się zapach jedzenia, głodny czarodziej już by się ślinił. Dziewczyny rozstawiały soki w dzbankach. Czego dusza zapragnie, dyniowy, pomarańczowy, jabłkowy, a nawet rabarbarowy kompot, który Pani Weasley gotowała w nocy.
Po kilkunastu minutach wszyscy zasiedli do stołu. Ron i Ginny objadali się bekonem, jajkami, tostami. Popijali też, sok jabłkowy. Hermiona zajadała się tostami z jajkami, popijała sok pomarańczowy. Wszyscy co chwila śmiali się, rozmawiali, i jedli. Po śniadaniu chłopcy sprzątali, a dziewczyny przygotowały jeszcze jedzenie na piknik. Okazało się,  wszystkie kanapki ktoś zjadł w nocy.
-Ron, przez twoją żarłoczność musimy robić znowu jedzenie-Hermiona przewróciła oczyma, i zabrała się do robienia kanapek. Długie cztery bagietki przecieła na pół.
-Z czym ty je robisz?- Bliźniak uśmiechnął się, i stanął za plecami Gryfonki.
-W świecie Mugoli są, takie bary kanapkowe, lepszych w życiu nie jadłam... No więc będą, z sałatą, serem, pomidorami, majonezem, i do nich skroje resztki kurczaka z wczorajszej kolacji. Co ty na to?- zamrugała szybko, a Rudzielec zaczął się śmiać.
-Ahhh wiesz co, będziesz mi gotować. Zamieszkasz u mnie, i będziesz mi gotować. Co ty na to?
-Hahaha, jak mój mąż się zgodzi.
-Trudno, rzucę Imperio, albo to ja będę twoim mężem-Ruda i Ron wytrzeszczyli oczy, oboje wiedzieli, że coś się święci.
-Neeee, ustaw się w kolejce Weasley.
      Gryfoni leżeli rozłożeni na kocach. Picie chłodziło się, przygniecione kamieniami. Szatynka i Ruda już zasypiały. Chłopcy cicho podeszli do nich, i chlusnęli wodą z wielkiej butelki po soku. Dziewczyny zaczeły piszczeć.
-George Weasley, umrzesz śmiercią tragiczną!-Hermiona szybko poderwała się i zaczeła gonić Rudzielca. Te stanął jak wryty. Złapał ją w pasie, i pobiegł w stronę wody.
-NIE!-zaczeła krzyczeć, i wiercić się.
-Jesteś pewna? Podobno gdy kobieta mówi"NIE" myśli "TAK"-chłopak śmiał się, wziął rozbieg i skoczył do lodowatej wody.
-Jak mogłeś. Nie odzywaj się do mnie- wykrzyczała gdy tylko wynurzyła się z wody.
-Ej, no weż. Przepraszam. Miona!- krzyczał za nią,  desperacją w głosie. Hermiona wychodziła już z wody. Była już na piasku, woda ociekała z jej ciała. Gryfonka ubrana była w bordowy kostium kąpielowy.
Pobiegła szybko na koc okryła się, i odczekała chwile.
Mijały minuty, a gryfoni leżeli i opalali się. Szatynka powoli i cicho wstała, podeszła do jeziora, wzięła wodę do butelki, i zaczęła się skradać. Stała nad Georg'em.
-Hej-cicho i zmysłowo wyszeptała to nad chłopakiem, ten tylko uchylił powieki, a jego usta wygięły się w grymas. Rudzielec wiedział co go czeka.
-Nie-wyszeptał, i w tym momencie Hermiona przechyliła butelke. Lodowata woda spłynęła na chłopaka.
Całe ciało przeszyły dreszcze.
-Miło?-zapytała się słodkim głosikiem, i uśmiechnęła-i też tak było miło.
-Bardzo-krzywo się uśmiechnął. Po chwili Rudy poderwał się i zaczął gonić dziewczyne.
-Uciekaj Miona-Ruda krzyczała ile sił w płucach.
         Cały dzień zakończył się leżeniem na kocach, popijaniem kremowego piwa, i zajadaniem się truskawkami. Gdy zaczeło się robić zimno chłopcy nanieśli drewna, i rozpalili ognisko. Ruda pobiegła po kiełbaski, i wzieła namiot. Przyjaciele całą noc śpiewali, piekli kiełbaski, popijali piwo, i tańczyli.
Hermiona dawno się tak nie bawiła. W końcu poczuła się jak normalna nastolatka. O niczym nie musiała myśleć, nie musiała nic planować. Dzisiaj poprostu żyła.

*~*~*~*

Fred siedział z Clary na tarasie. Popijali kremowe piwo, i śmiali się. Blondynka ubrana była w luźny brązowy sweter, białą bokserkę i jeansowe rurki. Rudzielec siedział w bordowej bluzie z białym suwakiem, i sznurkami. Przed chwilą blondynka śmiała się, że wygląda jak z jakiejś broszury. Miał na sobie luźne szare dresy, i biały podkoszulek.
-Nie jesteś zmęczona?-zapytał się, a ona tylko odpowiedziała uśmiechem.
Wiatr lekko wiał z nad morza, a na plaży jacyś ludzie robili ognisko.
-Nie tęsknisz za domem?-zapytała się, i utkwiła wzrok w jego źrenicach.
-Wiesz, tęsknie oczywiście, nigdy nie rozstajemy się z Georgem, ale musiałem wyjechać.
-Dziewczyna?
-Hmmm. mniej więcej-uśmiechnął się lekko-No opowiadaj, a nie- Blondynka zaczeła się śmiać.
-Średniego wzrostu, szczupła Szatynka. Czekoladowe oczy, malinowe usta, dołeczki. Jest bardzo inteligentna, miła. Wiesz jedyny minus, jest za bardzo poukładana... Czasem mnie to wkurza, ale da się ją rozruszać.
-Hmmm, może nie pasujecie do siebie...- Mruknęła cicho.
-Teraz ty opowiadaj o swoim chłopaku.
-Bardzo wysoki, Blondyn, zazwyczaj jest opalony. Dużo serfuje, uwielbia czytać książki. Hmm. Miły, pomocny, czasem jest wredny, i szybko się wkurza, ale to nic w porównaniu z tym jak dba o mnie. Jest poukładany, i ma piękne niebieskie oczy.
-Jakbym słyszał o charakterze Miony.
-Poznaj mnie kiedyś z nią-uśmiecha się.
-Hmmm wiesz to skomplikowane. Nie jestem jedyną osobą która zabiega o jej serce...
-Rozumiem.
-Dobra młoda, my tu gadu gadu, a ja powinienem iść spać- oboje zaczynają się śmiać.
-Serio?Jest dopiero dziesiąta, a ty mi mówisz o spaniu?
-No dobra, idź zrób herbatę, weź koc, i przychodź-Dziewczyna podniosła się. Nie było jej dłuższą chwilę.
Fred siedział, i patrzył się na morze.
"Może do niej napisze, tęsknie już"-pomyślał, i coś go zaczeło męczyć... Wiedział, że tęskni za nią, ale bał się tego co będzie jak wróci do domu, a co dopiero do Hogwartu, to już jego ostatni rok, nie chce go spędzić, na męczeniu się z dziewczyna która nie potrafi docenić jego starań.
   Clary wróciła na taras, w ręku trzymała dwa ogromne kubki z herbatą, a pod pachą miała wielki brązowy koc.  Usiedli obok siebie, i przykryli się kocem. Śmiali się popijali herbatę, żadne z nich nie miało już ochoty na piwo kremowe. Mijały godziny. Gdy noc robiła się jaśniejsza, a słońce zaczynało już wchodzić na horyzoncie, czarodzieje zasnęli.



 Rozdział jakoś szybko mi się napisało. Chce podziękować mojej grypie. Tak dzięki niej go napisałam, miałam sporo czasu, i tak jakoś jak zasiadłam na kanapie pod kocem i z kubkiem herbaty, wena pryszła.
Jeżeli przeczytasz rozdział, daj komentarz. Może być to nawet zwykłe serduszko. Chce wiedzieć, że ktoś czyta moje teksty. Naprawde, byłoby miło. Następny postaram sie dodać bardzo szybko a nawet już teraz się zabiore za początek.
Zapraszam na moje Dramione : KLIK 

Życzcie weny, i zdrowia. Całusy Hedwiga :*

czwartek, 26 grudnia 2013

ROZDZIAŁ XVI

Opieram się o ścianę. Czuje chłodne kafelki na mojej rozgrzanej skórze. Zaczyna się kolejny miesiąc lata. Fred wyjechał, i jeśli mam być szczera to nie jestem na niego wściekła. Sama trochę zawiniłam. Nie potrzebnie mówiłam komuś o Jeremy'm... Spróbuje usunąć ich z mojego życia. Ale jednak jakaś zła siła przyciąga mnie do wspomnień związanych z Rudzielcem.
      Z zamyślenia wyrywa mnie głos Ginny.
-Miona wychodź jedziemy naaaaa... ZAKUPY-jej głos jak zawsze jest radosny i ciepły. Zwlekam się z podłogi, lekko dyszę. Po ostatnich wydarzeniach jestem bardzo słaba. Chyba znowu muszę zacząć ćwiczyć.
-Już, ale chyba nie chcesz wyjść z brzydalem-zaczyna się chichrać-Ohhh, głupku ty zawsze wyglądasz ładnie-Dobra dobra, ale wole się pomalować i nie robić ci wiochy-zaczynamy się obie śmiać.
Zakładam na siebie białą bieliznę. Biorę do ust szczoteczkę do zębów, i nakładam troche pasty. Mentolowy smak rozpływa się w moich ustach. Lekko przejeżdżam tuszem po rzęsach, a na policzki nakładam trochę pudru. Ubieram luźną białą sukienkę. Włosy upinam w niedbałego koka. Już mam wychodzić, gdy przypominam sobie o perfumach. Skrapiam delikatnie ciało zapachem wanili. A w mojej głowie pojawia się miliard wspomnień...
     Wychodzę z łazienki.
-Ginn, jeju jak ty pięknie wyglądasz-uśmiecham się, i przytulam przyjaciółkę.
Ruda ubrana jest w czarne shorty z wysokim stanem, ma czerwoną koszule w kratke wsadzoną do nich. Założyła czarne trampki. Patrze się na jej twarz, mocny makijaż jak zawsze dodaje jej uroku. Włosy ma proste jak struna, lekko opadają na jej ramiona. Uśmiecha się lekko.
-Dobra Młoda, zabiorę torebkę i kurtkę i możemy iść-Zaczyna się śmiać, gdy słyszy tylko słowo "MŁODA"
-Taaaa, STARUCHO-Klepie ją lekko po czole, i do ręki łapie brązową skórzaną kopertówkę.
-Ty, a jaką chcesz kurtkę?-pyta się, i otwiera szafe.
-Biorę tę nową, Jeansową. Mama mi ją wczoraj przysłała. Wiesz taka krótka, z jasnego Jeansu-Ruda kiwa głową. Ginny bierze do ręki czarne okulary przeciw słoneczne.
-NA PODBÓJ ŚWIATA-krzycz na całe gardło, a obie zaczynamy się śmiać.
Schodzimy szybko po schodach. Wchodzimy do kuchni a mój nos przepełnia zapach... Szarlotki.
Ohhh. Przypomina mi się ta robiona przez babcie, co niedziela gdy przyjeżdżałam do niej na obiad piekła szarlotkę. Czuje się znowu jak mała dziewczynka. Przez moją głowę przechodzi obraz zwykłej niedzieli.
Otwieram wielkie białe drzwi, a zapach wanili, i jabłek dobija do mnie jak gorąca fala.
Wypełnia mnie poczucie szczęścia. Biegnę przez ogromny hol, ogarniam wzrokiem masywny kryształowy żyrandol wiszący nad moją głową. Rozpędzam się ile sił w nogach. W ramiona łapie mnie on. Jego oczu są koloru czekolady, a włosy brązowe, identycznego koloru co moje. Usmiecha sie i zaczyna mnie łaskotać. 
-Dziadkuu! -wyrywa się z mojej krtani lekki pisk. 
Pamiętam jakby to było wczoraj. Niedziela jak każda inna, ale na drzwiach wisi czarna wstążka.
Dziadek zmarł dwa miesiące po moich urodzinach. Zginął w wypadku samochodowym... Każdy mówi, że wyglądam jak jego damska wersja...
Otrząsam się, i wychodzę razem z Ginny na dwór. Ma przyjechać po nas jej kolega Marcel.
Mija kilkanaście minut, a moim oczom ukazuje się wielki czarny terenowy Jeep.
Podjeżdża pod dom, drzwi się uchylają. A z auta wychodzi on. Mierze wzrokiem każdy cal jego ciała. Zaczynając od włosów. Zjeżdżając coraz niżej. Kończę na czarnych trampkach. Podchodzi do nas, ściąga z nosa okulary. Jego błękitne oczy wpatrują się w moje. Uśmiecha się, ukazuje się mi rząd idealnie białych zębów.
-Cześć, jestem Marcel-podaję mi rękę, i przeczesuje palcami swoje blond loki. Jedno pasmo opada mu na czoło.
-Hermiona, przyjaciółka Ginn-lekko odchrząkuje, i uśmiecham się. Chłopak podchodzi do Rudej i daje jej całusa w policzek. Patrze się troche krzywo na Ginn, chyba to zauważają. Czuje się lekko zażenowana...
-Nie, nie myśl sobie Hermiono. Z Ginn znamy się od kilku lat, długo sie przyjaźnimy. Jest dla mnie jak siostra-uśmiecha się, i mierzwi grzywkę Rudej.
-Ten przystojniak z Londynu, ma dziewczyne. A właśnie, pozdrów ode mnie Clary-Zaczynają się śmiać.
-Aha-dziwnie się czuje... Kilka minut jeszcze rozmawiają. Potem wsiadamy do auta, i jedziemy do centrum handlowego. Marcel jest Mugolem. Ginny musi nieźle grać normalną dziewczyne, która nie ma nic wspólnego z magią. Co roku podobno wyjeżdża wraz z rodzeństwem do Prestiżowej Szkoły z internatem...
 Jedziemy już dobre kilkanaście minut. Podjeżdżamy pod wielką galerie handlową. My z Ginn, od razu idziemy szukać sobie ciuchów.

*~*~*~*

Podjeżdżam pod dom. Nic sie nie zmieniło, wielka biała willa na plaży. Wysiadam z auta, biorę torbę, i przekładam ja przez ramie. Wchodzę na taras, rozglądam się wzrokiem po horyzoncie, wciagam nosem powietrze. Jest one przepełnione zapachem soli. Bryza lekko muska moją skórę. Już czuje jak moje włosy się lekko kręcą. Morze ma kolor turkusu, a piasek jest idealnie złoty. Czuje się jakbym nie był w Wielkiej Brytanii a na wybrzeżu w USA. Pukam do drzwi, i słyszę hałas, ktoś chyba zbiega ze schodów. Drzwi się uchylają. Otwiera je mała dziewczynka. Jej włosy są idealnie czarne, loki opadają jej na ramiona. Jej oczy lśnią, a ona się uśmiecha. Jest cała umorusana z farby.
-Cześć-uśmiecha się, i podaje mi rękę.
-Amm. hej. Jestem Fred a ty?-pytam się, i lekko potrząsam jej rączką, która ma wielkość kilkunastu centymetrów.
-Isabell-uśmiecha się. Do drzwi podchodzi Clary. Średniego wzrostu blondynka. Jak ona się zmieniła. Jedyne co jest takie samo to jej uśmiech i oczy. Jej oczy są piękne. Maja kolor morza, takiego jak kolor wody tuż przed domem. Uśmiech jest jak zawsze szczery, jej białe zęby są idealnie i prosto ułożone. Jakby od linijki. Długie włosy są lekko pofalowane, grzywka zaczesana na bok lekko odstaje od czoła. Ubrana jest w shorty kąpielowe i luźną białą koszule. Na nogach, twarzy rękach, a także na ubraniach są ślady farby.
-Hej-uśmiecha się, i przytula mnie-Przepraszam, że tak niecodziennie wygladam, ale razem z Is malowałyśmy i... No już sam widzisz efekty- Oboje zaczynamy się śmiać.
-Czyżby to było twoje rodzeństwo?-pytam się, i czochram małej loki.
-Hahahaha, bardzo śmieszne. Nie jestem opiekunką Is. Wiesz jakoś trzeba zarobić na własne utrzymanie-uśmiecha się, i bierze małą na ręce-To co? Będziemy tu stać i gadać o niczym czy wejdziesz?
Wchodzę do środka. Idealnie białe ściany pasują do podłogi. Wszystko pachnie morzem. Patrzę się w dal i widzę kuchnie, ściany są koloru zieleni, a szafki i reszta śnieżnie biała. Wielkie okna rozjaśniają pomieszczenia. Cały dół domu jest otwarty, prócz łazienki i spiżarni. Pani Barton uwielbia gotować. 
Rozgladam się, salon jest koloru brzoskwiniowego. Na ścianach wiszą ogromne obrazy. Jedne są kolorowe i przedstawiają zachody słońca, albo wygladają jak zdjęcia różnych miejsc. Inne są biało-czarne i ukazują Clary, Johna, ich matke, i Ojca. Pan barton zmarł w I Bitwie o Hogwart, zabił go jeden ze Śmierciożerców. Pani Barton jest wysoką brunetką, chociaż jej włosy są bardziej bordowe niż brązowe. Ma zielone oczy, zawsze pomalowane usta czerwoną szminką. Ma na imie Jocelyn. Clary wcale jej nie przypomina. Ona jest podobna do Pana Bartona, jest jak jego damska wersja, za to John jest podobny do Jocelyn, jego imie zaczyna się nawet na tę sama litere co imie matki.  ojciec Clary miał na imie Christhoper. Wyoski, potężnie zbudowany blondyn, o turkusowych oczach, policzkach z dołeczkami. Był bardzo przystojny. Cała rodzina pochodzi z Ameryki, przeprowadzili się gdy tylko Jocelyn zaszła w ciąże z Johnem. Na środku leży wielki czekoladowy dywan, obok stoją dwie kanapy. Pomieszczenie wygląda na ciepłe i przytulne. Są tu ogromne okna, teraz są pootwierane, gdy słońce zachodzi pokój musi wyglądać przepięknie. Dzisiaj się przekonam.
-Zaraz zaprowadzę cie do twojego pokoju-uśmiecha się-Is, idź się pobaw do ogrodu-Dziewczynka zeskakuje z rąk Blondynki i biegnie szybko w stronę ogrodu.
-Oczywiście. Jeżeli nie będziesz miała za złe, pójdę się umyć i chwile zdrzemnę bo długo jechałem-dziewczyna kiwa głową.
-Wiem, ale chciałem dużo przemyśleć, zatrzymałem się w barze, i tak mi zeszło-Okej chodź-ciągnie mnie za rękaw koszuli.
 Idziemy po schodach. Drugie drzwi po prawej to moja sypialnia. Clary lekko uchyla drzwi, a mi aż opada szczęka.
-WOW-Dziewczyna się usmiecha.
Moim oczą ukazuje się ogromny turkusowy pokój. Na środku jest biały dywan. Pod ścianą stoi wielkie białe łóżko, na ścianach wiszą czarno-białe obrazy, panoramy NY, Londynu, Wenecji, Rio, Berlina, i innych wielkich miast.Jedna-Ale od nas nie jest do ciebie aż tak daleko. Do Londynu przecież chwile się jedzie-uśmiecha się, i posyła mi oczko. ściana jest cała w wielkich oknach, za nimi jest ogromny balkon. Naprzeciwko łózka stoi czarna szafa. Widzę jedne białe drzwi. Tak to moja łazienka. Uchylam drzwi i zapalam światło. Wielka czekoladowo-kremowa łazienka. Z ogromną wanną na środku. Są tam dwie umywalki.
-Clary, czy to na pewno mój pokój?-pytam się, a ona się zaczyna śmiać.
-Tak, moja sypialnia jest naprzeciwko, a obok jest pokój Johna. Nie przestrasz się, często tu wpada jego dziewczyna... Nie lubie jej-Dziewczyna spuszcza głowę, i wiem że musi być jakiś powód dla którego nie lubi jej.
-Dobra, mała wynocha, bo chcę się umyc i przespać. UMIERAM-Clary zaczyna się śmiać, i wychodzi-UGOTUJE OBIAD JAK WSTANE-krzyczę za nią, i tylko słyszę jej śmiech na korytarzu.
 Rzucam walizkę na łóżko i ide do łazienki.

*~*~*~*

Zapadał juz zmierzch, księżyc unosił sie lekko nad taflą wody. Idealna ciemna głębia, siła której nic nie zniszczy. Potęga która skrywa tajemnice. Fred siedział na balkonie popijając herbatę. Pomimo temperatury w dzień, skwaru który ogrzewał wszystkich, w nocy robiło się zimno. Siedział i patrzył  w dal. Jego włosy lekko powiewały muskane wiatrem, na policzkach malowały sie delikatne rumieńce, myślał o niej. Jak co noc. Tak to Hermiona Granger była jego smutkiem, radością, nadzieją. Była dla niego wszystkim co najważniejsze. Rudzielec poderwał się z miejsca, i wziął kawałek papieru, ołówkiem zaczął szkicować.
Po kilkunastu minutach, na kartce widać było ciemne wielkie oczy, delikatne usta, długie krecone włosy. Oczy dziewczyny patrzyły się z miłością, usta malowały w najpiękniejszy usmiech jaki światu dane było zobaczyć. Włosy powiewały, tworzyły tajemnice, której nikomu nie dane było poznać. A jednak autor znał ten sekret. Znał smak ust tej piekności, zapach jej perfum, widział kolor oczu gdy patrzyła na niebo, słyszał w głowie jej śmiech gdy widziała coś pieknego, czuł jej łzy w ustach, słony smak gdy płakała ,a on ją pocieszał. Fred zarysował jej policzki w delikatne półksiężyce. Po chwili obrócił kartkę i zaczął na niej pisać.
Droga Miono.
I tak tego nie przeczytasz, zaraz spale ten list. Podobno gdy chcesz pozbyć się jakiegoś uczucia, myśli nalezy napisać je na kartce. Adresując je do osoby której dotyczą. Hermiono... Jesteś pierwszą i ostatnią mysla w ciągu dnia, jesteś moją miłością, nadzieją na lepsze jutro. Powodem dla którego żyje, jedyną istotą która jest idealna. Kobiety dzielą się na dwa rodzaje: Inne, przeciętne, z wadami... I ty, idealna bez wad, z samymi zaletami. Gdy śmiejesz się, słysze cichy śpiew słowika, gdy płaczesz czuje jak kwas wyżera moje serce. Twoje pocałunki są jak delikatne muśnięcia promieni słońca, dla skazanego na niewole do końca życia. Twoje uściski są, jak wtulenie się w ciepłą kołdre po długim zimowym spacerze. Jesteś cudowna. Jesteś idealna w każdym calu. Gdy to pisze czuje zapach twoich perfum, słyszę twój głos w mojej głowie, czuje twój dotyk na moim policzku. Tęsknie za tobą. Przy tobie czuje się jak dzieciak. Każda chwila jest idealna, ale tak cholernie się boje. Że już nigdy cie nie pocałuje, że nigdy nie dotknę cie tak jak wcześniej. To dziwne... Tak małe ciało skrywa tak wielkie serce, tak dobrą dusze. I gdy mnie przytulasz czuje się bezpiecznie. Jakbym miał być szczęśliwy na zawsze. Jakby nigdy miało już nie być źle. Jakbyśmy istnieli tylko my dwoje. Kocham cie. 
    Rudzielec bierze kartkę, odpala zapałkę, i delikatnie przejeżdża ogniem po pergaminie. Obraz i słowa zaczynają płonąć. Wiatr unosi lekko zwęglone kawałki. Cały sekret, uczucia przelane na papier giną na wietrze. Nikt juz ich nie przeczyta, nikt nie dowie się jakim mocnym i pięknym uczuciem Rudzielec darzy Hermione Granger.
     
Gryfonka leżała w łóżku, przewracała się z boku na bok.  Nie mogła zasnąć, coś mąciło jej w głowie. Noc była upalna, w powietrzu czuć było zapach potu wymieszany z perfumami Szatynki. Ginny jeszcze oglądała telewizje. Pomimo iż była to rodzina czarodziei w ich domu był telewizor. Dostali go pod choinkę od rodziców Hermiony. Szatynka zerwała się z łóżka. Podeszła do okna, uchyliła je. Chłodne powietrze dobiło do jej twarzy. Całe ciało pokryła gęsia skórka. Pot nagle wysechł. Włosy dziewczyny powiewały lekko. Po chwili Hermiona już związała jej w luźnego koka. W jej czekoladowych oczach odbijał się blask księżyca. Stała jak zahipnotyzowana, jakby ta noc była ostatnią, jakby nie dane było jej już ujrzeć nigdy takiego pięknego księzyca. Dziewczyna po chwili wyrwała się z transu. Wzięła do ręki różdżke, i wyszeptała pod nosem, tak by cała reszta świata nie mogła wiedzieć co przekazuje swojemu patronusowi.
-Tęsknie-mała srebrzysta wydra pomknęła ku niebie. W ciemności wygladała jak malutki księżyc.

_________________________________________________________________________

Rodział, długi. Powiem, iż jestem z siebie zadowolona...
Coraz mniej was wchodzi na mojego bloga. Może to dlatego, że tak rzadko pisze, albo dlatego że rozdziały są nudne... Nie wiem. Czekam na waszą opinie, bo to naprawdę motywuje mnie do pisania. Prowadzę też drugiego bloga.
Jezeli ktoś chce być powiadamiany o rozdziałach to moje gg : 35027656
Pozdrawiam // HEDWIGA

czwartek, 31 października 2013

Rozdział XV

(Fred)
Leże w łóżku, chyba dochodzi dziesiąta w nocy. Nie moge zasnąć przewracam się z boku na bok.
Jestem sam w pokoju, i cisza jaka tu panuje mnie dobija. Wstaje i ide do łazienki, opłukuje twarz i kark lodowatą wodą. Próbuje nie myśleć o tym co się ostatnio działo.
Chyba musze stąd wyjechać. Mam już w końcu siedemnaście lat. Od kilku dni rozważam tę myśl. Ale dopiero teraz zastanawiam się nad nią poważnie.
Patrze się w lustro, i widze jak moje oczy z szczęśliwych zmieniły się w oczy,w styranego życiem starca.
-Musze coś zrobić-szepczę pod nosem.
Wychodzę z łazienki i rozglądam się po pokoju. Na ścianach wiszą plakaty zawodników Qudditcha, nasze ruchome zdjęcia. Tak pamiętam, jak byłem mały i bałem się ich w nocy. Teraz mnie to bawi.
Odwracam się i patrze na łóżko brata. Nie wyobrażam sobie rozstać się z nim, ale wiem że nie moge tutaj zostać. Zostało jeszcze półtora miesiąca wakacji. Zdążę odpocząć. Widzę naszą "świątynie". Cały wielki regał zbudowany z ciemnego i twardego drewna zajmują nasze wynalazki. Uśmiecham się w duszy, bo przez moją głowę przechodzą setki wspomnień. Wracam myślą do momentu gdy pierwszy raz zawitała tu Hermiona. Wiem, że chce uciec i zachowuje się jak szczeniak, bo ona teraz  mnie potrzebuje. Ale ma przecież Rona, który cały czas się w niej kocha, Harry'ego, Ginny, Jeremy'ego... i George.
Nikt nie zostanie sam. Przecież po co im ja... Tak wiem, zaczynam się nad sobą użalać. Ale jedyne co teraz umiem zrobić to właśnie to. Biorę do ręki wielki kufer i pakuje ciuchy. Które niczym nie przypominają tych ze świata czarodziejów. Pakuje szczoteczkę do zębów, wodę po goleniu, i żel pod prysznic. Do oddzielnej kieszeni wkładam kilka par jeansów, dwie pary rurek z niskim stanem, jedne czarne, a drugie granatowe. Koszule, i podkoszulki. Kilka bluz, i dwa swetry które dostałem na rozpoczęcie wakacji od Hermiony.
Nadal czuć zapach jej perfum unoszący się nad tkaniną. Zamykam kufer, i pisze list do Johna.
John to mój stary przyjaciel. Poznaliśmy się gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Jako jeden z niewielu osób potrafi rozróżnić mnie i Georga. John pochodzi ze świata mugoli. Jego matka jest historykiem, a ojciec zginął w pierwszej bitwie o Hogwart. Mama Johna jest wysoką brunetką. Jak byłem mały kochałem się w niej. Bawi mnie to... Barton jest wysokim brunetem. Ma też młodszą siostrę. Clary ma chyba piętnaście lat. Małolata, pamiętam jak jego matka się śmiała, że zostaniemy kiedyś rodziną. Zawsze chcieli zeswatać małego George, z małą Clary. Ale ona tylko interesowała się Ronem, który przed nią uciekał. Wspominając to chce mi się śmiać. Wyciągam pergamin i pisze do przyjaciela. Wyciągam Świnkę z klatki i daje jej liścik do dziobka.
Sówka szybko leci, jakby od tego zależało jej życie, czekam pół godziny i na horyzoncie widzę lecącą krzywo Świnkę. Siada lekko na parapecie, i podaje mi liścik, wzamian muszę dać jej krakersa, uśmiecham się i głaszcze ją.
Otwieram kopertę, biorę głęboki wdech.
"Drogi Fredzie.
Bardzo się cieszę, że napisałeś. Oczywiście rozumiem, że masz swoje powody i chcesz przyjechać do mnie na wakację. Czuję się jak dupek, że cie nie zaprosiłem. No ale tak wyszło. Przyjeżdżaj jeszcze dziś. Jeżeli w nocy wyjedziesz, ominiesz korki. Chyba że wolisz się teleportować. Wszystko zależy od ciebie. Jednak mama prosiła byś przyjechał autem. Dzwoniłem już do wypożyczalni, przyślą ci auto pod Norę. Wszystko na nasz koszt. (Wiesz, matce się już w głowie przewraca, woli żeby w okolicach domu nie używać magii...)
Ja teraz jade do dorywczej pracy (trzeba utrzymać ten dom).
Przyjmie cię Clary i ci wszystko opowie, co i jak. Zobaczymy się jutro popołudniu. 
Miłej drogi.

J.Barton"

Czytam list i się uśmiecham, teraz tylko załatwić tę sprawe z rodzicami. I wytłumaczyć Georgowi.
Wychodzę na korytarz i zmierzam do sypialni rodziców.
Pukam do drzwi, słyszę głos matki, ciepły jak zawsze. Wchodzę do środka, i siadam na fotelu. Rodzice siedzą w łóżku, a ja nie wiem jak zacząć rozmowę.
-Mamo, tato jade do Johna, na resztę wakacji. Nie wiem, co robić już, żeby jej pomóc. Teraz potrzebuje przerwy, wiem jestem egoistą. Ale ja naprawde potrzebuje tego. Mam nadzieje że rozumiecie, i dacie mi zgodę-uśmiecham się, ale spuszczam głowę, i patrze na białe skarpetki.
-Wiemy. Mama Johna już do nas napisała. Auto podjedzie za godzinkę. Rozumiem, że chcesz jechać. Nie zatrzymujemy cie. Będziemy wszyscy tęsknić, ale mam nadzieje że do nas napiszesz. Oczywiście tydzień przed szkołą przeslemy ci pieniądze i pojedziesz wraz z Bartonami na zakupy. Jak wiesz Clary chodzi do Beaubatox, a John do Durmstrangu. Więc pojedziecie razem na zakupy. Potem od razu pojedziesz do Hogwartu. Jeżeli kochanie miałbyś jakieś pytania to pisz-Mama posłała mi swój najpiękniejszy uśmiech, i od razu wstała i mnie przytuliła.
-Synu, uważaj na siebie. Nie zapomnij o nas, i bądź GRZECZNY- Ojciec przeliterował ostatnie słowa.
Kiwam głową i wychodzę z pokoju. Teraz gdy już decyzja zapadła żałuje troche... Będę za nią tęsknił. 
Wchodzę do sypialni i siadam na łóżku. Opieram łokcie o kolana, i czuje tylko fale gorąca przychodzącą do mnie. Siedze i oddycham ciężko. Chyba jestem tchórzem, bo zachowuje się jak dzieciak. Nie ma odwrotu.
Biore pergamin do ręki i zaczynam pisać. Pierwszy list jest do Hermiony, wszystko jej tłumacze, nie odważyłbym się powiedzieć jej tego prosto w twarz. To śmieszne bo przecież cechą Gryffindoru jest odwaga. A ja jestem zwykłym tchórzem. Mija piętnaście minut, i zaczynam drugi list. Do Georga,
nie wiem co napisać, bo tego co czuje nie potrafie ubrać w słowa. Wiem, że on mnie zrozumie.
"Drogi George.
Przepraszam, że wyjeżdżam. Wiem w tym roku mieliśmy otwierać nasz sklep, i w wakacje chciałeś wszystko dopracować. Niestety sprawy się skomplikowały, dobrze o tym wiesz. Przepraszam. Mam nadzieje że zrozumiesz mnie, że to że jade do przyjaciela...Nie moge powiedzieć, bo wiem że przyjechałbyś tam, i chciał przemówić mi do rozsądku. Zajmij się Hermioną, bo tylko tobie tak naprawde ufam.
 ps. Tu daje list do Hermiony, przekaż jej go.
Ściskam cie mocno Fred"

Zostawiam list na łóżku, ostatni raz patrzę się na pokój przed wyjściem, biorę kufer i wychodzę.
Przechodzę przez hol, i widzę światło u Hermiony. Słysze śmiechy jej i Georga. Mam ochote tam wejść i powiedzieć im zwykłe"Żegnajcie", ale tego nie robie. Może wyśle jej patronusa. Nie wiem. Teraz nie chce o tym myśleć. Schodzę na dół i zakładam skórzaną kurtkę. Przeczesuje włosy, i zamykam drzwi zaklęciem.
Ide na podjazd i widzę czarne Audi.
-Ohhh, ale on się postarał-uśmiecham się i otwieram bagażnik. Wkładam kufer do niego, i siadam za kierownice. Ustawiam lusterka, i odpowiednio przesuwam fotel. Odpalam silnik, i jade. Mija kilka godzin, a ja jade wzdłuż morza. Chyba zaczyna świtać. Ciekawe czy O N I już przeczytali moje listy. Nie wiem, teraz czeka mnie podróż. Uśmiecham się, i z radia puszczam Fatalne Jędze, leci właśnie kawałek o nieszczęśliwej miłości. Ja swoją zostawiam za sobą.

*~*~*~*

Siedzimy na łóżku z Georgem, cały czas mnie próbuje pocieszać. Nie wychodzi mu to coś. Stara się, przyniósł nawet piwo kremowe, a przecież ono powinno poprawiać humor. Siedzimy, i co chwila nastaje krępująca cisza.
-Hermiono, co byś zrobiła gdyby Jeremy chciał do ciebie wrócić?-pyta się, a ja nie wiem co zrobić. Bo przecież to się stało, sam stwierdził że się kochamy...
-Nic, widzisz George ja go kocham, ale nie tak mocno jak Freda. Bo gdy marze o tym, by wyjść za mąż. Gdy wyobrażam sobie mój ślub, to na ołtarzu widzę Freda, nie Jeremy'ego. Wiesz, dziwnie się czuje myśląc, że jestem czyimś marzeniem. Nie wiem czy to ma sens, czy nie. Nie kocham Gilberta tak jak tego Debila Weasley'a. Chciałabym żeby oni o tym wiedzieli, ale nie potrafie tego ubrać tak w słowa. Wiesz o co chodzi co nie?-pytam a on tylko kiwa głową.
-Dobra Młoda, ide się położyć, Boże dochodzi już 02.00-wytrzeszcza oczy i robi przerażoną minę. Chce mi się śmiać. George wstaje i wychodzi, po chwili wraca i całuje mnie w czoło.
-Za co?-pytam się.
-Żeby ci się nie śniły KOSZMARY-wytrzeszcza gały i udaje rycerza walczącego ze smokiem. Mam ochotę zataczać się ze śmiechu-Przestań, moje żebra.
Teraz Rudzielec wychodzi i zamyka drzwi, jeszcze słysze jak idzie i woła "O mój rumaku, ocalmy księżniczkę". Leże na łóżku, i śmieje się. Nie mija pietnaście minut, gdy do pokoju wchodzi George i podaje mi kopertę.
-Otwórz. Czytaj na głos, proszę-Biorę kawałek papieru do ręki, i zaczynam czytać pierwsze zdanie.
-"Kochana Hermiono. Przepraszam, że pisze ci to, ale jestem tchórzem i chyba nie potrafiłbym powiedzieć ci tego prosto w twarz. Możesz myśleć co chcesz. Słyszałem twoją rozmowę z Syriuszem. "PRAWDZIWA MIŁOŚĆ"?! A to co JEST między nami to co? Zabawa jakaś? Hermiono czy to jest jakaś gra? Kochałem cie, kocham i kochać będę. Ale teraz chce pobyć sam. Nie moge cierpieć tak jak od dłuższego czasu. Przykro mi, ale to nic nie zmieni. Jade do przyjaciela. Nie szukaj mnie. Może napisze któregoś dnia. Ucałuj Ginny. Mam nadzieje że resztę wakacji spędzisz szczęśliwie.
ps.Wiem, że czytasz to Georgowi na głos.
Kocham Cie. Fred" -milknę na chwile, a po moim policzku spływają łzy.
-Ej mała, nie płacz. On cie KOCHA-George przytula mnie, i całuje w czubek głowy-Jeszcze będziecie szczęśliwi.Obiecuje-uśmiecha się, i wyciera łzy.
-Mam nadzieje-próbuje się uśmiechnąć, ale to tylko pogarsza sprawe.
-Mała już cholernie późno. Ide się położyć, chyba że chcesz żebym został tu-uśmiecha się, i przytula mocniej.
-Nie trzeba, przecież to nie jest koniec świata-uśmiecham się, ale boje że George myśli, sobie coś innego. Boję się, że on chyba widzi coś czym ta znajomość nie jest. Dla mnie to TYLKO PRZYJAŹŃ.
Rudzielec wychodzi z pokoju, a ja zostaje sama. Chyba lepiej by było gdyby spał tu, ale wole żeby nikt nie widział moich łez. Kłade głowę na poduszce a łzy napływają mi do oczu. Po chwili obok moich policzków jest cała mokra plama. Przerwacam się z boku na bok. Leże, i przypomina mi się moment z lochów. Pamiętam jak leżałam, i próbowałam wrócić pamięciom do poznania Freda, do Balu. Teraz też znowu wracam do tych momentów. Wyobrażam sobie co czuł Fred gdy słyszał moją rozmowę z Blackiem. I znowu wybucham płaczem. Płacze jeszcze kilka godzin i usypiam, gdy zegarek wskazuje 4.00.
Ide lasem. Ścieżka jest długa i prosta.Po obu bokach są wysokie drzewa, które przysłaniają niebo. Naprzeciwko mnie świeci wielki księżyc. 
-HERMIONO!-krzyczy jakiś głos. 
-Fred-szepczę. Próbowałam krzyczeć, ale nie moge wydusić z siebie żadnego głośniejszego dźwięku niż szept. Próbuje, naprawdę. Próbuje biec, a księżyc z każdą chwilą się oddala. Plączą mi się nogi, i co chwila się przewracam. Wstaje i widzę daleko od siebie wysokiego Rudzielca. Biegnę, dalej biegnę. On z każdą chwilą się oddala. Mija chyba kilka godzin, a ja padam z nóg. Podbiegam do chłopaka, i próbuje go przytulić. A on nagle się starzeje i jego ciało zmienia się w pył. 
-O BOŻE-krzycze, a to co z niego zostało powiewa na wietrze. Biegne chyba kilka lat. Nie wiem, moje ciało zmienia się, ręce szarzeją. Pojawiają się na nich starcze plamy. W jednej chwili czuje ucisk w klatce. Padam na kolana, a z zamoich pleców wyłania się wysoki brunet.
-Nie chciałaś mnie-szepcze i nagle znika jak mój ukochany. Umieram.
Budze się. W pokoju panuje mroczna ciemność. Nic nie widzę, nawet czubka mojego nosa. Szukam palcami różdżki, i szepcze-Lumos-z jej końca pojawia się małe niebieskie światełko. Widze, białą postać która nadlatuje ku mnie. Centymetr od mojej twarzy znika.

Rozdział nie jest bardzo długi. Ale pisałam go bo miałam wene. Chciałam go zadedykować pewnej osobie bez której mnie by tu nie było. Mojemu tacie. On go niestety już nie przeczyta. Dziękuje, jeżeli przeczytacie ten rozdział, i skomentujecie go// Hedwiga
PS. Dodaje rozdział, bo mam urodziny i tak jakoś. 

wtorek, 22 października 2013

Rozdział XIV

(perspektywa Granger)
Leże na podłodze, moje ciało jest pokryte gęsią skórką. Próbuje się rozgrzać, co jakiś czas pocieram dłońmi o poobdzierane kolana. Ściany pomieszczenia są całe brudne, plamy krwi rozlewają się na podłodze, czuje zatęchły zapach zgnilizny i wilgoci. Jest chyba noc, bo przez mały lufcik wpada światło księżyca. Moja koszula, jest cała przesiąknięta potem, wilgocią i w niektórych miejscach są plamy krwi. Próbuje się skupić na tym co powinnam zrobić, gdy tylko drzwi się otworzą. Powinnam zebrać swoje ciało, wstać i uciec. Wracam pamięcią do momentu w którym poznałam Freda. Pamiętam jak by to było wczoraj. Szłam podekscytowana jak nigdy. Biegłam wręcz z ciężkim kufrem. Wpadłam na wysokiego Rudzielca. Przeprosiłam i zaczełam biec dalej. Ale Fred jak to Fred. Nie chciał dać mi spokoju, poszedł za mną i uparł się taszczyć mój kufer. Było to na drugim roku. Wcześniej poznawałam go tylko z wyglądu. Teraz gdy wracam do tego momentu, to myśle że od początku byliśmy sobie przeznaczeni, tylko że ja nigdy bym nie pomyślała, że Ja wielka kujonica i O N następca wielkich Huncwotów będziemy razem. Przypominam sobie moment w którym schodziłam na Bal Bożonarodzeniowy. Było to na czwartym roku.
Ja ubrana w piękną niebieską suknie z falbanami, z lekkimi falami opadającymi mi na ramiona. Schodziłam po schodach i patrzyłam jak ON, odchodzi z Angeliną. Widziałam jak się świetnie bawili. A ja tańczyłam wtedy z Krumem, najśmieszniejsze że w każdej chwili chciałam zwrócić na siebie uwagę Freda. Nie wiem czy mi się to udało, ale wiem tylko że płakałam po samym Balu. Nigdy nie zapomnę momentu gdy wyszłam z sali, a on stał i obściskiwał się z Angeliną. Nie mogłam na to patrzeć, pobiegłam do swojego dormitorium. Teraz leże i pamiętam wszystkie złe i dobre momenty z mojego życia. Uchylają się drzwi, a ja próbuje wstać. Jestem na siebie wściekała, że nie przygotowałam się na to lepiej, nie skupiłam się na tym, by od razu wstać i pobiec.
-Nie ruszaj się, ona zabije ciebie i mnie od razu- uprzedza mnię męski głos. Jedyne co mi pozostaje to go posłuchać. I tak już za późno na ucieczkę.
-Dlaczego mam cie posłuchać?-pytam z wściekłością w oczach, wstaje i zaciskam pięści, jakbym szykowała się do walki.
-Bo... Nie skrzywdziłbym cie.
Widzę swoje odbicie w masce mężczyzny, moje oczy się coraz bardziej otwierają, źrenice poszerzają. Co on ma na myśli? Podchodzę do niego, i patrze mu w oczy. Rozpoznaje je. Na sam widok tych tęczówek, ich odcieniu, i przesłaniu które mi dają, dostaje gęsiej skórki.
-Jeremy nie musisz się chować pod maską-szepcze i go przytulam.
Gilbert w jednej chwili wyciąga różdżkę i przeciąga nią po złotej powierzchni swej "zbroi".
Maska z jednym ruchem różdżki rozpływa się, jakby była stworzona z mgły. Patrze się mu w oczy, i zjeżdżam wzrokiem do policzka, a na nim widnieje wielka blizna. Od razu dotykam opuszkami po szramie.
-Kto ci to zrobił?-pytam a po policzku spływa mi jedna łza.
-Nie płacz. Zrobiła mi to, bo nie chciałem cie torturować...-wyszeptał, i pocałował mnie w czoło.
-Gdybym miała swoją różdżkę to postarałabym się to usunąć... Ale nie wiem czy dałabym rade...
-Nie musisz, to przynajmniej będzie mi ciebie przypominać-Jedyne co w tym momencie robie jest przytulenie go. Nie potrafie nic innego zrobić, potrzebuje tego. On poświęcił się dla mnie.
-Hermiono, możesz zaprzeczać. Krzyczeć, być z Fredem. Ale ja i tak wiem, że mnie kochasz. I wiedz, że ja ciebie też kocham. Nie musisz mówić tego, ja to wiem. Widzę to w twoich oczach. Pozwól usunąć mi siebie z pamięci. Bądź szczęśliwa. Nie chce tego, ale jedyne co jest lepsze od nie bycia z tobą. To patrzenie na ciebie szczęśliwą- uśmiecha się lekko. Widzi moje spływające łzy po policzku.
-Nie. Nie Jeremy. Zrozum to, masz racje. Ja zawsze będę cie kochać. Bo byłeś moją pierwszą miłością, moim pierwszym chłopakiem. Ale ja potrzebuje ciebie, tak jak ty mnie. Bądź moim przyjacielem, moim bratem. Bądź zawsze przy mnie kiedy będę ciebie potrzebować. Gdy będzie mi się walił świat pomóż mi go podtrzymać. Bądź-szepcze, i przytulam go do siebie. Żałuje tego co powiedziałam, bo wiem że dałam mu nadzieje. Ale prawda jest taka, że wszystko co powiedziałam jest z głębi serca. Biore jego różdżkę do ręki i w jednej chwili przekręcam dłoń, i szepcze zaklęcie.
-Obliviate- jego oczy zamykają się. Wiem, że po raz ostatni patrzą na mnie z miłością, i ciepłem emanującym z nich. Po chwili znowu je otwiera. Teraz są zimne, pozbawione jakiego kolwiek uczucia.
-Kim ty jesteś?-pyta się, a ja odwracam głowę-Dlaczego płaczesz?
-Ja jestem Hermiona, twoja przyjaciółka. Ty... Chcesz mnie uratować, bo twoja dziewczyna przetrzymuje mnie tu... Jeremy wiem o tobie wszystko. Przyjaźnimy się... Nie pamiętasz?-mrugam kilkakrotnie, a moje oczy zaczynają zachodzić łzami.
-Hermiona? Chyba pamiętam... Bonnie nas tu więzi?
-Nie... Tylko mnie... Ona jest na mnie wściekła-w tym momencie nie moge mu powiedzieć że dziewczyna która go kocha, i którą on uważa za swoją miłość znęca się nade mną, ponieważ jego prawdziwą miłością jestem ja... Boże jak ja sobie komplikuje życie...
-Dlaczego trzymasz w ręku moją różdżkę?-pyta się i chyba się domyśla co zrobiłam.
-Chcesz mnie zabić...-dodaje po chwili.
-NIE! Nigdy bym cie nie zabiła, przecież jesteś moim... Przyjacielem-szepczę.
-Dobrze, w takim razie masz  moją różdżkę i uciekaj. Ja ją zajme. Hermiono uważaj na siebie-Lekko całuje mnie w usta. I w jednej chwili zaczynam czuć motyle w brzuchu, a po moich plecach ścieka kilka kropel potu. Już wiem, że on o mnie zapomniał, zapomniał tylko o tym co było. Ale nie zapomniał o uczuciu którym mnie darzył.
Przytulam go lekko, i biorę różdżkę. Wychodzę na palcach, przemierzam korytarz, i słyszę czyjeś kroki.
-Gdzie się wybierasz? SZLAMO- krzyczy do mnie wysoka brunetka.
-Byle dalej od ciebie-odpowiadam i widzę, że O N A ma moją różdżkę-Nie ładnie Bennet brać czyjeś rzeczy.
-Mogę-odpowiada pewna siebie, widzę że mruży oczy.
-Lumos Maxima-krzyczę a z różdżki wybucha promień mocnego światła. Podbiegam do niej i wyrywam moją różdżkę.
-Stój!-ryczy za mną. Czuje wściekłość w jej głosie, zaczynam coraz szybciej biec.
-Crucio-obrywam zaklęciem, a jego moc mnie powala. Po kilku sekundach wstaje, wiem że ona nie jest skupiona. Daje mi to ogromną przewagę.
Zaczynam miotać w nią zaklęciami niewerbalnymi, ale ona zna każdy mój ruch.
-Granger, twój chłoptaś nie uczył cie jak zamknąć swój umysł? A może ten WYBRANIEC, ci nie chciał dać korepetycji?-Krzyczy i widzi, że jej to pomaga, bo z każdą sekundą rozpraszam się.
Spokojnie-Szepcze pod nosem.
-Co zazdrościsz mi?-widze jej grymas na twarzy-A czego SZLAMO mam ci zazdrościć?-pyta się z pogardą.
-Tego, że NIKT cie nie chce, twoje miłości wolą mnie-mówie to z ironicznym uśmiechem.
W jednej sekundzie obrywam zaklęciem, i leże na ziemi. Bonnie podchodzi do mnie i pochyla się.
-Wiesz czym ja się różnie? Że żadnego jeszcze z nich nie skrzywdziłam. A ty co chwila ranisz oboje. Wole być niekochana niż być taka jak T Y- szepcze i widzę że celuje we mnie różdżką. Te słowa są jedynymi które tak naprawdę mnie zabolały.  Odruchowo kopie ją piętą w twarz. Krew tryska z jej nosa, a ja rzucam się do ucieczki. Wybiegam z domu, i biegne przed siebie. W jednej chwili teleportuje się do Nory.

*~*~*~*~*

(z Perspektywy Freda)

Leże w łóżku, i słysze hałas na dole, wszyscy chyba śpią. W końcu jest północ. Wychodzę z pokoju i cicho schodzę do kuchni. Widzę ja. Ona tam stoi, w pomiętej pokrwawionej koszuli, w brązowej kurtce skórzanej i granatowych rurkach. Jej twarz jest brudna od potu, krwi i kurzu. Jedyne co chce zrobić to podbiec do niej i wziąść ją na ręce. Ale przecież zerwała ze mną. Dociera do mnie, że ona nie jest moja. Stoi tam, jest zagubiona. Jej oczy płaczą, a moje serce krwawi. Podchodze cicho do niej i ją przytulam.
-Już dobrze-szepcze i czuje jak jej serce szybko bije, jak jej ciało drży. Nie wiem co mam dalej robić.
-Przepraszam-Hermiona zaczyna szlochać.
-Dobrze... Nic ci nie jest?
-Nie... Jestem troche pokaleczona, i brudna. Nic więcej.
-Hermiono, idź się wykąp, a ja zaraz opatrzę twoje rany-uśmiecham się. W jednej chwili osuwa mi się na rękach i mdleje. Podnosze ją, i niosę na góre do sypialni Ginny. Jak dobrze, że pojechała dzisiaj rano do Luny.Ide po schodach, a w mojej głowie szumi. Nie wiem co mam robić najpierw.
Kładę ją na łóżku, i zdejmuje jej buty, ściągam spodnie, koszule. Teraz Hermiona leży na łóżku w samej bieliźnie. Widzę poobijane żebra, pocięte nogi. Prawie całe jej ciało jest posiniaczone, serce mi się kraje gdy widzę ją wychudzoną i poobijaną. Jej kości miednicowe wystają, a żebra mógłbym spokojnie policzyć.
Jestem wściekły, kot mógł doprowadzić ją do tego stanu. Ide szybko do łazienki, i biorę ręcznik, i miskę z wodą. Obmywam jej ciało, aż do momentu gdy jej skóra jest czysta. Zabieram się za leczenie ran. Próbuje różdżką, ale co rana się uleczy, odnawia się. Wiem, że tak ich nie ulecze. Na nie potrzeba czasu. Gdy Hermiona jest już czysta, a jej rany są opatrzone rozbieram ją do naga. Wiem, że gdy się obudzi będzie na mnie wściekła ale teraz nie mam na to czasu. Patrze się na jej biust, i podziwiam iż mimo tego ile przeszła przez te kilka dni, nadal wygląda pięknie. Ona jest idealna. Oddalam się o kilka kroków i podziwiam ją. W całej okazałości. Jej policzki są jak zawsze lekko różowe, usta cały czas mają kolor malin. Włosy mimo iż są wymyte i mokre, nadal świecą. Wiem, że ją kocham. Ubieram ją w moją koszulę i figi, które wyciągnąłem z szafy Rudej. Przykrywam Hermione kołdrą, i całuje lekko w czoło by jej nie obudzić. Siadam na skraju łóżka, i jedyne na co mam ochotę to umrzeć. Czuje się do dupy. To ja ją powinienem ochronić. Nie ona mnie. Jestem w końcu facetem. To moje zadanie.
Kładę się obok niej, i obejmuje ją ramieniem. Po chwili już zasypiam.

*~*~*~*~*~*

Nastał świt, nad Norą rozpościerało się słońce, każdy w domu już się budził. Tylko Hermiona i Fred spali w siebie wtuleni. Pani Weasley krzątała się już po kuchni, George i Ron pomagali Arthurowi w ogrodzie, a Harry przygotowywał śniadanie.
-Kochanieńki pójdź obudź Freda, i zawołaj chłopców na śniadanie-zwróciła się Molly do Pottera.
-Oczywiście-uśmiechnął się bliznowaty i poszedł do pokoju Bliźniaków.
Szedł po schodach, wszedł do pokoju starszych Weasley'ów ale tam nikogo nie było. Odruchowo poszedł do pokoju Rudej, wiedział że gdy Fred nie mógł spać, czasem szedł do łóżka Hermiony i tam od razu zasypiał. Uchylił drzwi, i aż krzyknął ze zdziwienia.
-Fred? HERMIONA?
-Ciiii. Obudzisz ją-wyszeptał Rudzielec.
-Nie musi... Wcale nie śpie...-odezwała się Gryfonka.
-Przepraszam- wyszeptał Harry.
-Hermiono, leż ja ci śniadanie przyniosę do łóżka, wszystko wyjaśnię rodzicom. Nie martw się-uśmiechnął się Rudzielec.
-Nie musisz. Sama chce wszystko opowiedzieć-Hermiona próbowała wstać, ale od razu upadła na łóżko.
-Zawołam twoich rodziców Fred-Harry od razu rzucił się do wyjścia, i zbiegł na dół. Po chwili do pokoju wtargnęli Arthur i Molly.
-Biedne dziecko-Pani Weasley przytuliła Hermione-Ale opowiadaj.
-No więc... Gdy my byliśmy w Muszelce, ja wyszłam. Ktoś mnie napadł... Obudziłam się, w jakiś lochach.
Bennet rzuciła na mnie Imperio, żebym zostawiła Freda-w jednej chwili Fred otworzył oczy, i nie wiedział co ma robić- Ostatnim razem wychodząc stąd zemdlałam, i znowu byłam w lochach. Uratował mnie Jeremy Gilbert...-Hermiona popatrzyła się na Freda, którego oczy były wściekłe i zrozpaczone.
-Dobrze, Hermiono ja się tym zajmę. Nie musisz się o nic martwić. Syriusz za chwile tu będzie on z tobą porozmawia, w cztery oczy-Państwo Weasley wyszli, a razem z nimi ich syn i Harry.
Mineło kilka godzin, Gryfonka przewracała się z boku, na bok. Już nawet usypiała gdy do pokoju wszedł Black.
-Hermiono, wiem co się stało. I wiem, też że coś cie martwi.
-Tak... Bo widzisz Syriuszu, gdy byłam z Jeremy'm usunełam wspomnienia o mnie, zmodyfikowałam je tak, żeby myślał że jestem jego przyjaciółką. I myślałam że mi się udało, ale gdy odchodziłam on mnie pocałował, nie wiem co mam o tym myśleć.
-Widzisz Hermiono, miłość jest jedną z najpotężniejszych magii na całym świecie. Możesz usunąć mu wspomnienia, zmodyfikować je tak by on cie nienawidził. Ale jeżeli jest to prawdziwa miłość, to nawet jeśli najpotężniejsza czarownica rzuci czar, to prędzej czy później wszystko do niego wróci.
Hermiono to jest tak jak z eliksirem miłosnym-uśmiechnął się lekko. Nikt z nich nie wiedział że osobą która tego słucha jest nie kto inny niż Fred...


Przepraszam, że tyle trzeba było czekać... Mam szkołe, problemy itd. Nie bd się rozpisywać. Rozdział jest w miarę długi. Przepraszam, za błędy.  Ten rozdział chce dedykować Mey Bi. Jest ona często moją inspiracją. Historia mojego bloga jest długa, ale to dzięki niej się zdecydowałam go pisać. Niestety Maja skończyła moje ukochane Fremione, (na którym zawsze płakałam). Chce jej serdecznie podziękować. Za całą tę podróż w którą zabrał mnie jej blog. Był lepszy niż nie jedna książka, którą czytałam. Nie wiem co mam jeszcze napisać, bo trudno to ubrać w słowa. Dziękuje Maju. :*
ps. Komentujcie :3. Całuje Hedwiga




środa, 11 września 2013

Rozdział XIII



(Z perspektywy Hermiony)
Z koszmaru wyrywa mnie nagły ból, klatka piersiowa podnosi mi się do góry i lekko opada. Nie mogę oddychać, nie wiem co się dzieje. Moje całe ciało jest odrętwiałe. Na policzkach czuję lekkie pieczenie łez. Przecieram lekko usta rękawem swetra. Patrzę się na niego, dopiero po chwili dostrzegam, że na nim jest plama krwi. Lekko dotykam ust opuszkami palców, i dochodzi do mnie,  że ciągle z dolnej wargi leje mi się krew.  Szybko oblizuje usta i czuje słodki smak, rozpływa się po moim języku, dociera do każdej kupki smakowej. Tak, uwielbiam smak krwi. Opieram głowę na kolanach, i próbuję zasnąć. Mimo, iż świt nadszedł nie widać słońca. Całe niebo jest odcieniu szarego, a ja próbuje odgadnąć która godzina. Patrzę się na łóżko Ginny, na nim nie widzę nikogo. Pewnie poszła do Harry’ego w nocy. Zawsze gdy męczą ją jakieś złe sny biegnie do jego pokoju i wchodzi pod kołdrę. Jak ona to określa czuje się wtedy „bezpiecznie” . Skądś znam to uczucie, jedyne co mi teraz przychodzi na myśl to mój wysoki chłopak. Przypomina mi się mój sen, moje oczy znowu zaczynają lśnić łzami. Po policzku spływa mi jedna pojedyńcza łza. W gardle zaczynam czuć gule, jedyne co potrafię z siebie wydusić to lekki jek. Który jest tylko rozpaczliwą nagrodą mojego strachu i słabości nad prawdziwą mną. Nie wiem już co mam robić. Patrzę się na niebo, a jedyne co dostrzegam to czarne postacie które miotają płomieniami na prawo i lewo. Próbuję się zerwać, ale nic mi się nie udaje. Czuje mrowienie w nogach i rekach. Moje ciało jest sztywne, czuje się jakbym dostała zaklęciem oszałamiającym. Próbuje krzyczeć, wołać, ale znowu z mojego gardła potrafi się wydobyć tylko jęk, który mnie przeraża. Czuję się winna, przecież czułam coś. Ten sen nie mógł być bez powodny. O boże… Dochodzi do mnie jedna myśl. To nie był zwykły sen, to była magia. Dostałam ostrzeżenie, ale czy mam wyciągać jakieś konsekwencje? Przecież w tym „czymś” bo tylko tak potrafie to określić, Jeremy był moim sojusznikiem.  Ale to on, wcześniej zaatakował Georga… Może on jest pod zaklęciem. Wiem jedno, nie ma czasu na myślenie. W jednej chwili ogarniam swoje ciało.  Podrywam się z miejsca i biegnę do drzwi. Zaczynam krzyczeć na całe gardło.
-ŚMIERCIOŻERCY-wyrywam głos z moich płuc, i po mimo strachu biegne do drzwi pokoju Harry’ego i Rona.
-Wstawać!-jedyne co mi odpowiada to… cisza. Biegnę do drzwi Freda, wpadam i moje oczy zachodzą łzami. Nikogo nie ma. Zbiegam na dół w kuchni też nikogo nie ma, jedyne co mi przychodzi na myśl to wezwać Freda przez Patronusa.  Z końca mojej różdżki wyłania się lekka niebieska mgiełka. Wzlatuje w powietrze i gaśnie. Skup się- powtarzam sama do siebie. Próbuje przywołać najszczęśliwsze wspomnienie. Przypominam sobie gdy dostałam list do Hogwartu. W mojej głowie pojawia się wizja. Chwila w której otrzymuje list zaadresowany do mnie. Otwieram kopertę, i myśle że to jakiś żart. Przypominam sobie, wyprawę na pokątną, zakupy i sam przyjazd na King’s Cross. Moment w którym poznałam Harry’ego i Rona. Nasza przyjaźń i chwila w której zobaczyłam Wysokiego chudego Rudzielca, który się do mnie od razu uśmiechnął. Pierwsze spotkanie z nim. Po chwili otwieram oczy, a z mojej różdżki wyskakuje idealna, uformowana postać Wydry. Połyskuje  srebrnym światłem. Uśmiecham się lekko i szepcze:”Fred, jestem w Norze. Ratuj”. Wydra daje kilka susów i od razu znika za oknem. Po chwili Teleportują się już Fred, George, Harry i Ginny. Po chwili Dołączają Państwo Weasley i Ron. Nie mija kilkanaście minut jak z powietrza pojawia się Dora, Remus i Syriusz.
-Mionka co jest?- krzyczy Fred. Kątem oka chyba zauważają płomienie na dworze. Państwo Weasley i Tonks wybiegają na podwórko. Słychać tylko świst zaklęć. Zaczyna się lekko trzęść ziemia. Po chwili jedna ściana jest już tylko kupką gruzu.
-Macie się teleportować do Muszelki do Fleur i Billa. Powiedzcie im o tym, i zawiadomcie Aurorów . Wsparcie się przyda.
-Ale-otwieram usta.
-Nie Hermiono, nie ma czasu. Idźcie-Krzyczy Remus. Nie wiem co się dzieje. Czuje się okropnie.
-Teleportujemy się parami. Ja z Mionką, Harry i Ginny razem. A te dwa wyrzutki się sparują-uśmiecha się Fred i bierze mnie za rękę.  Zaczyna mi się kręcić w głowie, ziemia wiruje. Czuje przenikliwy ból w oczach. Pieczę, a ja nie mogę nic zrobić.Po chwili jestem już w Muszelce.  Czuje jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie mogę wytrzymać… Upadam na podłogę. W mojej głowie nie ma nic. Widzę tylko ciemność…
Budzi mnie  zimne powietrze w płucach. Podnoszę się lekko.
-Która jest?-mimo iż minęło trochę czasu nie widzę nic. Pieką mnie oczy.
-Kochanie, minęło kilka godzin. Nie otwieraj oczu… Gdy się teleportowaliśmy ktoś rozbił szybę… Odłamki powpadały ci do oczu… Już użyliśmy zaklęć, ale oczywiście nie jesteśmy tak dobrzy, więc poczekaj jeszcze trochę- Fred całuje mnie w czoło. W mojej wyobraźni uśmiecha się lekko i patrzy na mnie z miłością. W rzeczywistości znając życie, jest smutny i patrzy się na mnie z litością. Nienawidze go nie widzieć. Po kilku godzinach mękki, bólu i wypytywań o mój stan, i z mojej strony o to co się dzieje w Norze mam dość. Oddaję się w objęcia Morfeusza.
*             *             *
Hermiona miała złe sny, co pewien czas wierzgała nogą. Jej oddech był szybki i niespokojny. Fred tylko gładził ją po głowie. Sam bardzo się męczył. Za oknem dalej było szaro. Jednak z każdą minutą robiło się coraz ciemniej. W pomiszczeniu było dość jasno. Hermiona z Fredem zajmowali kanapę, Ron siedział przed kominkiem, a reszta chodziła z miejsca na miejsce. W powietrzu czuć było zapach kwiatów, i wanilii. Ginny postanowiła zrobić coś do jedzenia, nie mogła siedzieć i wyczekiwać. Zrobiła kanapki i każdemu zaparzyła kubek herbaty. Hermiona wstała i usiadła w kuchni przy stole.
-Ładnie tu- uśmiechnęła się. Rozglądała się teraz po idealnie białej kuchni, ściany były lekko niebieskie. Stół i meble w odcieniu śniegu. Małe akcenty można było porównać do koloru morza.
-Wiem, ale jednak jak dla mnie jest tu za chłodno- uśmiechnęła się Ruda.
-Ginny, mam dość. Musi się to skończyć, my już za długo żyjemy w strachu-popatrzyła się na nią Szatynka swymi mądrymi oczami.
-O czym myślisz?-zapytała się i spuściła wzrok.
-O pozbyciu się GO…
-Hah, Hermiono czy ty jesteś głupia? Nic sama nie poradzisz. To HARRY jest wybrańcem, nie ty-Ginny się na nią popatrzyła i wyszła szybko z pokoju.
-Nie chcesz być ze mną? To jesteś przeciwko mnie-wyszeptała. Wspieła się po schodach do sypialni Billa i Fleur. Otworzyła drzwi, lekko na palcach weszła na środek pokoju. Rozejrzała się, na chwile przystanęła by podsłuchać czy ktoś nie idzie. Otworzyła czarną komodę. Wyciągnęła pierwsze lepsze rzeczy. Dokładniej czarne legginsy, białą bokserkę i sweterek. Szybko chwyciła pierwszy skrawek pergaminu i pióro leżące na wielkim drewnianym biurku.
„Droga Fleur
Przepraszam, że biorę twoje rzeczy bez pozwolenia, ale musze szybko wyjść, a w piżamie chyba nie wypada… Prawda? Odkupie ci je, i obiecuje że dostaniesz w zamian jakieś czekoladki z Francji.
Całuje Hermiona „
Ubrana szybko z włosów zrobiła długiego warkocza, na nogi założyła ciepłe skarpety i wygodne skórzane buty Fleur. „Oj drogo mnie będą kosztować te ciuszki”-uśmiechneła się w myślach. Zeszła po cichu do kuchni,  do swojej małej torebki zaczeła wkładać wode, i jakieś jedzenie. Najprzydatniejsze leki i parasol. Torebka była malutka, a każda rzecz się w niej mieściła. Prawda jest taka, że Hermiona użyła zaklęcia na niej już w Hogwarcie. Popatrzyła się na swój wisior. Był srebrny z literką ":S". Wychodząc założyła brązową ciepłą skórzaną kurtkę Fleur. Otworzyła drzwi, szybko wybiegła zza ogrodzenie, by zostać nie zauważona. Biegła jeszcze kilka dobrych minut. Co chwila się potykała. Gdy przestała już widzieć Muszelkę zwolniła. Szła już godzinę. Zapadała noc, powietrze wyraźnie się oziębiło. Gdy dziewczyna wydychała tlen, z jej płuc uchodził mały obłoczek. Gryfonka odwróciła wzrok. Popatrzyła się, a do niej podbiegła srebrno niebieska postać. Wyglądała jak… Hiena. Z jej wnętrza wydobywał się szept. Dziewczyna go rozpoznała, mówił to jej Fred.
-Wróć- zwierzę po chwili znikło. Oczy Gryfonki zaszły łzami. Różdżka wypadała z jej ręki. Słychać było tylko głuche obicie się jej o kamień.  Dziewczyna upadła na kolana, zaczeła szybko szukać różdżki.
-Lumos-szepnęła cicho, a z końca różdżki zaświeciło się lekko niebieskie światło, z srebrną poświatą. Hermiona usiadła pod drzewem. Gdy przysypiała obudził ją szelest liści. Wstała i szybko się obróciła dookoła własnej osi. Po chwili już leżała na ziemi.
*             *             *
Obudził mnie mocny ból w głowie, lekko dotykam włosów, patrzę się na ręce i nie mogę zrozumieć co się stało.  Jedyne co pamiętam to srebrna Hiena, szepcząca do mnie. Nie mogę nic zrozumieć. Próbuje wstać, ale każda próba kończy się upadkiem. Co mi jest? Nie wiem, ale leżę. Po chwili już śpię. Budzi mnie lekki powiew wiatru. Widzę otwarte drzwi.Światło rzuca się na ściany. Są szare, znając życie kiedyś były idealnie białe. Widze na nich krople krwi. Nie moge znieść tego zapachu, jest mdły i przypomina mi szpital.  Szybko wstaję, kręci mi się w głowie, ale pomimo problemów idę.
-Nie tak szybko-odzywa się piskliwy głosik. Jestem przerażona upadam na podłogę.
-Imperio-ktoś rzuca na mnie zaklęcie. Mimo iż nie chce stoję idealnie wyprostowana. Kładę się na ziemi, a moje ciało kamienieje. Kobieta wychodzi, zostawia mnie samą. Mija kilka godzin, a ja nic nie mogę zrobić. W pomieszczeniu pojawia się światło. Wchodzi do niego kobieta w masce na twarzy.
-Leżeć Granger. Jak możesz, jak śmiesz się na mnie patrzeć. Nie jesteś tego warta- w jednej chwili dostaję w szczękę z buta. Czuje jak krew sączy się po mojej brodzie-Mam cie już dość, gdyby nie on… Już bym cie zabiła. Rozumiesz? Byłabyś trupem dziewczynko-nie spuszczam z niej wzroku. Moje usta nadal krwawią, ale się nie poddaję-Wiesz… współczuję ci. Weasley przecież cie nie kocha. Mówił nie tylko mi jaka to jesteś kiepska. Że on woli prawdziwe kobiety-moje oczy zaczynają lśnić łzami-O patrzcie, wielka kujonica płacze. Trafiłam ślicznoto w czuły punkt? Ohh jak mi przykro. Crucio-moje ciało przeszywa ból, nie myślę o niczym. Fred, tylko on mi jest w stanie pomóc. Próbuje, ale nic mi nie wychodzi nawet najlepsze wspomnienie nie potrafi się przebić przez mój ból-Możesz coś powiedzieć-kobieta opuszcza różdżkę.
-Wiesz, współczuje ci. Nigdy nie będziesz wiedzieć co to miłość chłopaka, co? Freddie cię woli? O jeju, ale to ja zdzierałam mu skórę z pleców-uśmiecham się, mimo iż kłamie nie przejmuję się tym. Życie-Dość-krzyczy dziewczyna-Jeremy też cię tak krecił co?
-Kochaniutka, ty nawet nie wiesz jaki on jest sliny-uśmiecham się, a nagle dostaje zaklęciem. Moje ciało rozrywa się.
-Co ty wyprawiasz?-do pomieszczenia wpada jakaś postać, nic nie widzę. Domyslam się, że klęka obok. Wyczuwam jego zapach. Przecież ja go znam. Ta słodka woń .Męskie perfumy, zmieszane z … wanilią. Szukam w myślach tego zapachu. Na myśl przychodzi mi tylko uczucie bezpieczeństwa, ale i nienawiści.
-Vulnera sanentur-szepcze mężczyzna, czuje tylko ulgę i ból znika-Już dobrze-zapach jest dla mnie lekko duszący, w mojej głowie czuje ból nie wiem dlaczego,ale ten zapach mnie drażni, wywołuje smutek i poczucie straty- Episkey-czuje ból, nie mogę go znieśc. Mija kilka minut a moje ciało jest chyba jak dawniej.
-Dziękuje-szepczę, i opadam na ziemię.
-Mogę zaczynać swoja zemstę? –pyta kobieta, mężczyzna spuszcza głowę, i wychodzi.
-Więc, jutro wrócisz sobie do domku. Szczęśliwa, jak nigdy, ale zapłacisz za to wysoką cenę. Rzucisz swojego chłopaka Weasley’a. Spotkasz się, też z Jeremy’m-już wiem kim jest ta kobieta. To ona-I powiesz mu, że nigdy nic nie czułaś. Tak wiem, złamiesz mu serce, ale cóż. Życie, prawda?-usmiecha się i wychodzi.  Nie mogę zostawić Freda, będę mówić, coś czego nie chce, moje serce będzie pękać, a ja nic na to nie poradzę. Płaczę, cała noc szybko mija. Moje ciało odzyskuje wolność, ale ja i tak nic nie mogę zrobić bez rozkazu. Ja już go dostałam, ale przecież nic innego nie zrobie póki go nie wykonam. Nienawidzę siebie. Chce umrzeć.  Do pomieszczenia wchodzi Kobieta.
              Stoje już przed Muszelką, wchodzę a moją twarz muska ciepły zapach ciasteczek.
-Hermiona!-rozlegają się krzyki.
-Dzień dobry. Jest Fred?-pytam a Molly, uśmiecha się i wskazuje na pokój na górze.  Uchylam lekko drzwi a Rudzielec rzuca mi się na szyje. Po chwili puszcza mnie, by pozwolić mi mówić.
-To koniec. Nie kocham cie, i nigdy nie kochałam. Nie będę z tobą. Nie chce, nie cierpię cię. Twój zapach mnie obrzydza. Nie mogę już dalej siebie oszukiwać ani ciebie. Kocham Jeremy’ego i tylko jego chce. Jestes bez przyszłości, niszcz kogoś innego-patrzę mu w oczy. Chce go przytulić, przez te wszystkie złe słowa, rzucić się na szyję.
-Skończyłaś?-kiwam głową- Przykro mi, że tak uważasz. Każda droga w pewnym momencie się rozwidla , wybieramy różne drogi , myśląc że kiedyś się spotkamy widzisz jak ktoś coraz bardziej się oddala , to nic jesteśmy dla siebie stworzeni w końcu się spotkamy-uśmiecha się i całuje mnie w policzek-Kocham Cie, i zawsze będę, ale jeżeli ty nic do mnie nie czujesz to cholernie przykre.
-Skończyłeś Weasley?-otwiera oczy i patrzy się głęboko w moje.
-Co powiedziałaś?-pyta z niedowierzaniem.
-Weasley-odwracam się na pięcie, i wychodzę. Biegnę na dół, i nawet się nie żegnam. Stoję i czekam na nich…

Rozdział nie wiem czy jakiś dobry. Pisałam go, tak jak chciałam. I mnie się tam podoba. Przepraszam, że tyle musieliście czekać. Całusy. ps. Dziękuje Astorio ;*