czwartek, 31 października 2013

Rozdział XV

(Fred)
Leże w łóżku, chyba dochodzi dziesiąta w nocy. Nie moge zasnąć przewracam się z boku na bok.
Jestem sam w pokoju, i cisza jaka tu panuje mnie dobija. Wstaje i ide do łazienki, opłukuje twarz i kark lodowatą wodą. Próbuje nie myśleć o tym co się ostatnio działo.
Chyba musze stąd wyjechać. Mam już w końcu siedemnaście lat. Od kilku dni rozważam tę myśl. Ale dopiero teraz zastanawiam się nad nią poważnie.
Patrze się w lustro, i widze jak moje oczy z szczęśliwych zmieniły się w oczy,w styranego życiem starca.
-Musze coś zrobić-szepczę pod nosem.
Wychodzę z łazienki i rozglądam się po pokoju. Na ścianach wiszą plakaty zawodników Qudditcha, nasze ruchome zdjęcia. Tak pamiętam, jak byłem mały i bałem się ich w nocy. Teraz mnie to bawi.
Odwracam się i patrze na łóżko brata. Nie wyobrażam sobie rozstać się z nim, ale wiem że nie moge tutaj zostać. Zostało jeszcze półtora miesiąca wakacji. Zdążę odpocząć. Widzę naszą "świątynie". Cały wielki regał zbudowany z ciemnego i twardego drewna zajmują nasze wynalazki. Uśmiecham się w duszy, bo przez moją głowę przechodzą setki wspomnień. Wracam myślą do momentu gdy pierwszy raz zawitała tu Hermiona. Wiem, że chce uciec i zachowuje się jak szczeniak, bo ona teraz  mnie potrzebuje. Ale ma przecież Rona, który cały czas się w niej kocha, Harry'ego, Ginny, Jeremy'ego... i George.
Nikt nie zostanie sam. Przecież po co im ja... Tak wiem, zaczynam się nad sobą użalać. Ale jedyne co teraz umiem zrobić to właśnie to. Biorę do ręki wielki kufer i pakuje ciuchy. Które niczym nie przypominają tych ze świata czarodziejów. Pakuje szczoteczkę do zębów, wodę po goleniu, i żel pod prysznic. Do oddzielnej kieszeni wkładam kilka par jeansów, dwie pary rurek z niskim stanem, jedne czarne, a drugie granatowe. Koszule, i podkoszulki. Kilka bluz, i dwa swetry które dostałem na rozpoczęcie wakacji od Hermiony.
Nadal czuć zapach jej perfum unoszący się nad tkaniną. Zamykam kufer, i pisze list do Johna.
John to mój stary przyjaciel. Poznaliśmy się gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Jako jeden z niewielu osób potrafi rozróżnić mnie i Georga. John pochodzi ze świata mugoli. Jego matka jest historykiem, a ojciec zginął w pierwszej bitwie o Hogwart. Mama Johna jest wysoką brunetką. Jak byłem mały kochałem się w niej. Bawi mnie to... Barton jest wysokim brunetem. Ma też młodszą siostrę. Clary ma chyba piętnaście lat. Małolata, pamiętam jak jego matka się śmiała, że zostaniemy kiedyś rodziną. Zawsze chcieli zeswatać małego George, z małą Clary. Ale ona tylko interesowała się Ronem, który przed nią uciekał. Wspominając to chce mi się śmiać. Wyciągam pergamin i pisze do przyjaciela. Wyciągam Świnkę z klatki i daje jej liścik do dziobka.
Sówka szybko leci, jakby od tego zależało jej życie, czekam pół godziny i na horyzoncie widzę lecącą krzywo Świnkę. Siada lekko na parapecie, i podaje mi liścik, wzamian muszę dać jej krakersa, uśmiecham się i głaszcze ją.
Otwieram kopertę, biorę głęboki wdech.
"Drogi Fredzie.
Bardzo się cieszę, że napisałeś. Oczywiście rozumiem, że masz swoje powody i chcesz przyjechać do mnie na wakację. Czuję się jak dupek, że cie nie zaprosiłem. No ale tak wyszło. Przyjeżdżaj jeszcze dziś. Jeżeli w nocy wyjedziesz, ominiesz korki. Chyba że wolisz się teleportować. Wszystko zależy od ciebie. Jednak mama prosiła byś przyjechał autem. Dzwoniłem już do wypożyczalni, przyślą ci auto pod Norę. Wszystko na nasz koszt. (Wiesz, matce się już w głowie przewraca, woli żeby w okolicach domu nie używać magii...)
Ja teraz jade do dorywczej pracy (trzeba utrzymać ten dom).
Przyjmie cię Clary i ci wszystko opowie, co i jak. Zobaczymy się jutro popołudniu. 
Miłej drogi.

J.Barton"

Czytam list i się uśmiecham, teraz tylko załatwić tę sprawe z rodzicami. I wytłumaczyć Georgowi.
Wychodzę na korytarz i zmierzam do sypialni rodziców.
Pukam do drzwi, słyszę głos matki, ciepły jak zawsze. Wchodzę do środka, i siadam na fotelu. Rodzice siedzą w łóżku, a ja nie wiem jak zacząć rozmowę.
-Mamo, tato jade do Johna, na resztę wakacji. Nie wiem, co robić już, żeby jej pomóc. Teraz potrzebuje przerwy, wiem jestem egoistą. Ale ja naprawde potrzebuje tego. Mam nadzieje że rozumiecie, i dacie mi zgodę-uśmiecham się, ale spuszczam głowę, i patrze na białe skarpetki.
-Wiemy. Mama Johna już do nas napisała. Auto podjedzie za godzinkę. Rozumiem, że chcesz jechać. Nie zatrzymujemy cie. Będziemy wszyscy tęsknić, ale mam nadzieje że do nas napiszesz. Oczywiście tydzień przed szkołą przeslemy ci pieniądze i pojedziesz wraz z Bartonami na zakupy. Jak wiesz Clary chodzi do Beaubatox, a John do Durmstrangu. Więc pojedziecie razem na zakupy. Potem od razu pojedziesz do Hogwartu. Jeżeli kochanie miałbyś jakieś pytania to pisz-Mama posłała mi swój najpiękniejszy uśmiech, i od razu wstała i mnie przytuliła.
-Synu, uważaj na siebie. Nie zapomnij o nas, i bądź GRZECZNY- Ojciec przeliterował ostatnie słowa.
Kiwam głową i wychodzę z pokoju. Teraz gdy już decyzja zapadła żałuje troche... Będę za nią tęsknił. 
Wchodzę do sypialni i siadam na łóżku. Opieram łokcie o kolana, i czuje tylko fale gorąca przychodzącą do mnie. Siedze i oddycham ciężko. Chyba jestem tchórzem, bo zachowuje się jak dzieciak. Nie ma odwrotu.
Biore pergamin do ręki i zaczynam pisać. Pierwszy list jest do Hermiony, wszystko jej tłumacze, nie odważyłbym się powiedzieć jej tego prosto w twarz. To śmieszne bo przecież cechą Gryffindoru jest odwaga. A ja jestem zwykłym tchórzem. Mija piętnaście minut, i zaczynam drugi list. Do Georga,
nie wiem co napisać, bo tego co czuje nie potrafie ubrać w słowa. Wiem, że on mnie zrozumie.
"Drogi George.
Przepraszam, że wyjeżdżam. Wiem w tym roku mieliśmy otwierać nasz sklep, i w wakacje chciałeś wszystko dopracować. Niestety sprawy się skomplikowały, dobrze o tym wiesz. Przepraszam. Mam nadzieje że zrozumiesz mnie, że to że jade do przyjaciela...Nie moge powiedzieć, bo wiem że przyjechałbyś tam, i chciał przemówić mi do rozsądku. Zajmij się Hermioną, bo tylko tobie tak naprawde ufam.
 ps. Tu daje list do Hermiony, przekaż jej go.
Ściskam cie mocno Fred"

Zostawiam list na łóżku, ostatni raz patrzę się na pokój przed wyjściem, biorę kufer i wychodzę.
Przechodzę przez hol, i widzę światło u Hermiony. Słysze śmiechy jej i Georga. Mam ochote tam wejść i powiedzieć im zwykłe"Żegnajcie", ale tego nie robie. Może wyśle jej patronusa. Nie wiem. Teraz nie chce o tym myśleć. Schodzę na dół i zakładam skórzaną kurtkę. Przeczesuje włosy, i zamykam drzwi zaklęciem.
Ide na podjazd i widzę czarne Audi.
-Ohhh, ale on się postarał-uśmiecham się i otwieram bagażnik. Wkładam kufer do niego, i siadam za kierownice. Ustawiam lusterka, i odpowiednio przesuwam fotel. Odpalam silnik, i jade. Mija kilka godzin, a ja jade wzdłuż morza. Chyba zaczyna świtać. Ciekawe czy O N I już przeczytali moje listy. Nie wiem, teraz czeka mnie podróż. Uśmiecham się, i z radia puszczam Fatalne Jędze, leci właśnie kawałek o nieszczęśliwej miłości. Ja swoją zostawiam za sobą.

*~*~*~*

Siedzimy na łóżku z Georgem, cały czas mnie próbuje pocieszać. Nie wychodzi mu to coś. Stara się, przyniósł nawet piwo kremowe, a przecież ono powinno poprawiać humor. Siedzimy, i co chwila nastaje krępująca cisza.
-Hermiono, co byś zrobiła gdyby Jeremy chciał do ciebie wrócić?-pyta się, a ja nie wiem co zrobić. Bo przecież to się stało, sam stwierdził że się kochamy...
-Nic, widzisz George ja go kocham, ale nie tak mocno jak Freda. Bo gdy marze o tym, by wyjść za mąż. Gdy wyobrażam sobie mój ślub, to na ołtarzu widzę Freda, nie Jeremy'ego. Wiesz, dziwnie się czuje myśląc, że jestem czyimś marzeniem. Nie wiem czy to ma sens, czy nie. Nie kocham Gilberta tak jak tego Debila Weasley'a. Chciałabym żeby oni o tym wiedzieli, ale nie potrafie tego ubrać tak w słowa. Wiesz o co chodzi co nie?-pytam a on tylko kiwa głową.
-Dobra Młoda, ide się położyć, Boże dochodzi już 02.00-wytrzeszcza oczy i robi przerażoną minę. Chce mi się śmiać. George wstaje i wychodzi, po chwili wraca i całuje mnie w czoło.
-Za co?-pytam się.
-Żeby ci się nie śniły KOSZMARY-wytrzeszcza gały i udaje rycerza walczącego ze smokiem. Mam ochotę zataczać się ze śmiechu-Przestań, moje żebra.
Teraz Rudzielec wychodzi i zamyka drzwi, jeszcze słysze jak idzie i woła "O mój rumaku, ocalmy księżniczkę". Leże na łóżku, i śmieje się. Nie mija pietnaście minut, gdy do pokoju wchodzi George i podaje mi kopertę.
-Otwórz. Czytaj na głos, proszę-Biorę kawałek papieru do ręki, i zaczynam czytać pierwsze zdanie.
-"Kochana Hermiono. Przepraszam, że pisze ci to, ale jestem tchórzem i chyba nie potrafiłbym powiedzieć ci tego prosto w twarz. Możesz myśleć co chcesz. Słyszałem twoją rozmowę z Syriuszem. "PRAWDZIWA MIŁOŚĆ"?! A to co JEST między nami to co? Zabawa jakaś? Hermiono czy to jest jakaś gra? Kochałem cie, kocham i kochać będę. Ale teraz chce pobyć sam. Nie moge cierpieć tak jak od dłuższego czasu. Przykro mi, ale to nic nie zmieni. Jade do przyjaciela. Nie szukaj mnie. Może napisze któregoś dnia. Ucałuj Ginny. Mam nadzieje że resztę wakacji spędzisz szczęśliwie.
ps.Wiem, że czytasz to Georgowi na głos.
Kocham Cie. Fred" -milknę na chwile, a po moim policzku spływają łzy.
-Ej mała, nie płacz. On cie KOCHA-George przytula mnie, i całuje w czubek głowy-Jeszcze będziecie szczęśliwi.Obiecuje-uśmiecha się, i wyciera łzy.
-Mam nadzieje-próbuje się uśmiechnąć, ale to tylko pogarsza sprawe.
-Mała już cholernie późno. Ide się położyć, chyba że chcesz żebym został tu-uśmiecha się, i przytula mocniej.
-Nie trzeba, przecież to nie jest koniec świata-uśmiecham się, ale boje że George myśli, sobie coś innego. Boję się, że on chyba widzi coś czym ta znajomość nie jest. Dla mnie to TYLKO PRZYJAŹŃ.
Rudzielec wychodzi z pokoju, a ja zostaje sama. Chyba lepiej by było gdyby spał tu, ale wole żeby nikt nie widział moich łez. Kłade głowę na poduszce a łzy napływają mi do oczu. Po chwili obok moich policzków jest cała mokra plama. Przerwacam się z boku na bok. Leże, i przypomina mi się moment z lochów. Pamiętam jak leżałam, i próbowałam wrócić pamięciom do poznania Freda, do Balu. Teraz też znowu wracam do tych momentów. Wyobrażam sobie co czuł Fred gdy słyszał moją rozmowę z Blackiem. I znowu wybucham płaczem. Płacze jeszcze kilka godzin i usypiam, gdy zegarek wskazuje 4.00.
Ide lasem. Ścieżka jest długa i prosta.Po obu bokach są wysokie drzewa, które przysłaniają niebo. Naprzeciwko mnie świeci wielki księżyc. 
-HERMIONO!-krzyczy jakiś głos. 
-Fred-szepczę. Próbowałam krzyczeć, ale nie moge wydusić z siebie żadnego głośniejszego dźwięku niż szept. Próbuje, naprawdę. Próbuje biec, a księżyc z każdą chwilą się oddala. Plączą mi się nogi, i co chwila się przewracam. Wstaje i widzę daleko od siebie wysokiego Rudzielca. Biegnę, dalej biegnę. On z każdą chwilą się oddala. Mija chyba kilka godzin, a ja padam z nóg. Podbiegam do chłopaka, i próbuje go przytulić. A on nagle się starzeje i jego ciało zmienia się w pył. 
-O BOŻE-krzycze, a to co z niego zostało powiewa na wietrze. Biegne chyba kilka lat. Nie wiem, moje ciało zmienia się, ręce szarzeją. Pojawiają się na nich starcze plamy. W jednej chwili czuje ucisk w klatce. Padam na kolana, a z zamoich pleców wyłania się wysoki brunet.
-Nie chciałaś mnie-szepcze i nagle znika jak mój ukochany. Umieram.
Budze się. W pokoju panuje mroczna ciemność. Nic nie widzę, nawet czubka mojego nosa. Szukam palcami różdżki, i szepcze-Lumos-z jej końca pojawia się małe niebieskie światełko. Widze, białą postać która nadlatuje ku mnie. Centymetr od mojej twarzy znika.

Rozdział nie jest bardzo długi. Ale pisałam go bo miałam wene. Chciałam go zadedykować pewnej osobie bez której mnie by tu nie było. Mojemu tacie. On go niestety już nie przeczyta. Dziękuje, jeżeli przeczytacie ten rozdział, i skomentujecie go// Hedwiga
PS. Dodaje rozdział, bo mam urodziny i tak jakoś. 

wtorek, 22 października 2013

Rozdział XIV

(perspektywa Granger)
Leże na podłodze, moje ciało jest pokryte gęsią skórką. Próbuje się rozgrzać, co jakiś czas pocieram dłońmi o poobdzierane kolana. Ściany pomieszczenia są całe brudne, plamy krwi rozlewają się na podłodze, czuje zatęchły zapach zgnilizny i wilgoci. Jest chyba noc, bo przez mały lufcik wpada światło księżyca. Moja koszula, jest cała przesiąknięta potem, wilgocią i w niektórych miejscach są plamy krwi. Próbuje się skupić na tym co powinnam zrobić, gdy tylko drzwi się otworzą. Powinnam zebrać swoje ciało, wstać i uciec. Wracam pamięcią do momentu w którym poznałam Freda. Pamiętam jak by to było wczoraj. Szłam podekscytowana jak nigdy. Biegłam wręcz z ciężkim kufrem. Wpadłam na wysokiego Rudzielca. Przeprosiłam i zaczełam biec dalej. Ale Fred jak to Fred. Nie chciał dać mi spokoju, poszedł za mną i uparł się taszczyć mój kufer. Było to na drugim roku. Wcześniej poznawałam go tylko z wyglądu. Teraz gdy wracam do tego momentu, to myśle że od początku byliśmy sobie przeznaczeni, tylko że ja nigdy bym nie pomyślała, że Ja wielka kujonica i O N następca wielkich Huncwotów będziemy razem. Przypominam sobie moment w którym schodziłam na Bal Bożonarodzeniowy. Było to na czwartym roku.
Ja ubrana w piękną niebieską suknie z falbanami, z lekkimi falami opadającymi mi na ramiona. Schodziłam po schodach i patrzyłam jak ON, odchodzi z Angeliną. Widziałam jak się świetnie bawili. A ja tańczyłam wtedy z Krumem, najśmieszniejsze że w każdej chwili chciałam zwrócić na siebie uwagę Freda. Nie wiem czy mi się to udało, ale wiem tylko że płakałam po samym Balu. Nigdy nie zapomnę momentu gdy wyszłam z sali, a on stał i obściskiwał się z Angeliną. Nie mogłam na to patrzeć, pobiegłam do swojego dormitorium. Teraz leże i pamiętam wszystkie złe i dobre momenty z mojego życia. Uchylają się drzwi, a ja próbuje wstać. Jestem na siebie wściekała, że nie przygotowałam się na to lepiej, nie skupiłam się na tym, by od razu wstać i pobiec.
-Nie ruszaj się, ona zabije ciebie i mnie od razu- uprzedza mnię męski głos. Jedyne co mi pozostaje to go posłuchać. I tak już za późno na ucieczkę.
-Dlaczego mam cie posłuchać?-pytam z wściekłością w oczach, wstaje i zaciskam pięści, jakbym szykowała się do walki.
-Bo... Nie skrzywdziłbym cie.
Widzę swoje odbicie w masce mężczyzny, moje oczy się coraz bardziej otwierają, źrenice poszerzają. Co on ma na myśli? Podchodzę do niego, i patrze mu w oczy. Rozpoznaje je. Na sam widok tych tęczówek, ich odcieniu, i przesłaniu które mi dają, dostaje gęsiej skórki.
-Jeremy nie musisz się chować pod maską-szepcze i go przytulam.
Gilbert w jednej chwili wyciąga różdżkę i przeciąga nią po złotej powierzchni swej "zbroi".
Maska z jednym ruchem różdżki rozpływa się, jakby była stworzona z mgły. Patrze się mu w oczy, i zjeżdżam wzrokiem do policzka, a na nim widnieje wielka blizna. Od razu dotykam opuszkami po szramie.
-Kto ci to zrobił?-pytam a po policzku spływa mi jedna łza.
-Nie płacz. Zrobiła mi to, bo nie chciałem cie torturować...-wyszeptał, i pocałował mnie w czoło.
-Gdybym miała swoją różdżkę to postarałabym się to usunąć... Ale nie wiem czy dałabym rade...
-Nie musisz, to przynajmniej będzie mi ciebie przypominać-Jedyne co w tym momencie robie jest przytulenie go. Nie potrafie nic innego zrobić, potrzebuje tego. On poświęcił się dla mnie.
-Hermiono, możesz zaprzeczać. Krzyczeć, być z Fredem. Ale ja i tak wiem, że mnie kochasz. I wiedz, że ja ciebie też kocham. Nie musisz mówić tego, ja to wiem. Widzę to w twoich oczach. Pozwól usunąć mi siebie z pamięci. Bądź szczęśliwa. Nie chce tego, ale jedyne co jest lepsze od nie bycia z tobą. To patrzenie na ciebie szczęśliwą- uśmiecha się lekko. Widzi moje spływające łzy po policzku.
-Nie. Nie Jeremy. Zrozum to, masz racje. Ja zawsze będę cie kochać. Bo byłeś moją pierwszą miłością, moim pierwszym chłopakiem. Ale ja potrzebuje ciebie, tak jak ty mnie. Bądź moim przyjacielem, moim bratem. Bądź zawsze przy mnie kiedy będę ciebie potrzebować. Gdy będzie mi się walił świat pomóż mi go podtrzymać. Bądź-szepcze, i przytulam go do siebie. Żałuje tego co powiedziałam, bo wiem że dałam mu nadzieje. Ale prawda jest taka, że wszystko co powiedziałam jest z głębi serca. Biore jego różdżkę do ręki i w jednej chwili przekręcam dłoń, i szepcze zaklęcie.
-Obliviate- jego oczy zamykają się. Wiem, że po raz ostatni patrzą na mnie z miłością, i ciepłem emanującym z nich. Po chwili znowu je otwiera. Teraz są zimne, pozbawione jakiego kolwiek uczucia.
-Kim ty jesteś?-pyta się, a ja odwracam głowę-Dlaczego płaczesz?
-Ja jestem Hermiona, twoja przyjaciółka. Ty... Chcesz mnie uratować, bo twoja dziewczyna przetrzymuje mnie tu... Jeremy wiem o tobie wszystko. Przyjaźnimy się... Nie pamiętasz?-mrugam kilkakrotnie, a moje oczy zaczynają zachodzić łzami.
-Hermiona? Chyba pamiętam... Bonnie nas tu więzi?
-Nie... Tylko mnie... Ona jest na mnie wściekła-w tym momencie nie moge mu powiedzieć że dziewczyna która go kocha, i którą on uważa za swoją miłość znęca się nade mną, ponieważ jego prawdziwą miłością jestem ja... Boże jak ja sobie komplikuje życie...
-Dlaczego trzymasz w ręku moją różdżkę?-pyta się i chyba się domyśla co zrobiłam.
-Chcesz mnie zabić...-dodaje po chwili.
-NIE! Nigdy bym cie nie zabiła, przecież jesteś moim... Przyjacielem-szepczę.
-Dobrze, w takim razie masz  moją różdżkę i uciekaj. Ja ją zajme. Hermiono uważaj na siebie-Lekko całuje mnie w usta. I w jednej chwili zaczynam czuć motyle w brzuchu, a po moich plecach ścieka kilka kropel potu. Już wiem, że on o mnie zapomniał, zapomniał tylko o tym co było. Ale nie zapomniał o uczuciu którym mnie darzył.
Przytulam go lekko, i biorę różdżkę. Wychodzę na palcach, przemierzam korytarz, i słyszę czyjeś kroki.
-Gdzie się wybierasz? SZLAMO- krzyczy do mnie wysoka brunetka.
-Byle dalej od ciebie-odpowiadam i widzę, że O N A ma moją różdżkę-Nie ładnie Bennet brać czyjeś rzeczy.
-Mogę-odpowiada pewna siebie, widzę że mruży oczy.
-Lumos Maxima-krzyczę a z różdżki wybucha promień mocnego światła. Podbiegam do niej i wyrywam moją różdżkę.
-Stój!-ryczy za mną. Czuje wściekłość w jej głosie, zaczynam coraz szybciej biec.
-Crucio-obrywam zaklęciem, a jego moc mnie powala. Po kilku sekundach wstaje, wiem że ona nie jest skupiona. Daje mi to ogromną przewagę.
Zaczynam miotać w nią zaklęciami niewerbalnymi, ale ona zna każdy mój ruch.
-Granger, twój chłoptaś nie uczył cie jak zamknąć swój umysł? A może ten WYBRANIEC, ci nie chciał dać korepetycji?-Krzyczy i widzi, że jej to pomaga, bo z każdą sekundą rozpraszam się.
Spokojnie-Szepcze pod nosem.
-Co zazdrościsz mi?-widze jej grymas na twarzy-A czego SZLAMO mam ci zazdrościć?-pyta się z pogardą.
-Tego, że NIKT cie nie chce, twoje miłości wolą mnie-mówie to z ironicznym uśmiechem.
W jednej sekundzie obrywam zaklęciem, i leże na ziemi. Bonnie podchodzi do mnie i pochyla się.
-Wiesz czym ja się różnie? Że żadnego jeszcze z nich nie skrzywdziłam. A ty co chwila ranisz oboje. Wole być niekochana niż być taka jak T Y- szepcze i widzę że celuje we mnie różdżką. Te słowa są jedynymi które tak naprawdę mnie zabolały.  Odruchowo kopie ją piętą w twarz. Krew tryska z jej nosa, a ja rzucam się do ucieczki. Wybiegam z domu, i biegne przed siebie. W jednej chwili teleportuje się do Nory.

*~*~*~*~*

(z Perspektywy Freda)

Leże w łóżku, i słysze hałas na dole, wszyscy chyba śpią. W końcu jest północ. Wychodzę z pokoju i cicho schodzę do kuchni. Widzę ja. Ona tam stoi, w pomiętej pokrwawionej koszuli, w brązowej kurtce skórzanej i granatowych rurkach. Jej twarz jest brudna od potu, krwi i kurzu. Jedyne co chce zrobić to podbiec do niej i wziąść ją na ręce. Ale przecież zerwała ze mną. Dociera do mnie, że ona nie jest moja. Stoi tam, jest zagubiona. Jej oczy płaczą, a moje serce krwawi. Podchodze cicho do niej i ją przytulam.
-Już dobrze-szepcze i czuje jak jej serce szybko bije, jak jej ciało drży. Nie wiem co mam dalej robić.
-Przepraszam-Hermiona zaczyna szlochać.
-Dobrze... Nic ci nie jest?
-Nie... Jestem troche pokaleczona, i brudna. Nic więcej.
-Hermiono, idź się wykąp, a ja zaraz opatrzę twoje rany-uśmiecham się. W jednej chwili osuwa mi się na rękach i mdleje. Podnosze ją, i niosę na góre do sypialni Ginny. Jak dobrze, że pojechała dzisiaj rano do Luny.Ide po schodach, a w mojej głowie szumi. Nie wiem co mam robić najpierw.
Kładę ją na łóżku, i zdejmuje jej buty, ściągam spodnie, koszule. Teraz Hermiona leży na łóżku w samej bieliźnie. Widzę poobijane żebra, pocięte nogi. Prawie całe jej ciało jest posiniaczone, serce mi się kraje gdy widzę ją wychudzoną i poobijaną. Jej kości miednicowe wystają, a żebra mógłbym spokojnie policzyć.
Jestem wściekły, kot mógł doprowadzić ją do tego stanu. Ide szybko do łazienki, i biorę ręcznik, i miskę z wodą. Obmywam jej ciało, aż do momentu gdy jej skóra jest czysta. Zabieram się za leczenie ran. Próbuje różdżką, ale co rana się uleczy, odnawia się. Wiem, że tak ich nie ulecze. Na nie potrzeba czasu. Gdy Hermiona jest już czysta, a jej rany są opatrzone rozbieram ją do naga. Wiem, że gdy się obudzi będzie na mnie wściekła ale teraz nie mam na to czasu. Patrze się na jej biust, i podziwiam iż mimo tego ile przeszła przez te kilka dni, nadal wygląda pięknie. Ona jest idealna. Oddalam się o kilka kroków i podziwiam ją. W całej okazałości. Jej policzki są jak zawsze lekko różowe, usta cały czas mają kolor malin. Włosy mimo iż są wymyte i mokre, nadal świecą. Wiem, że ją kocham. Ubieram ją w moją koszulę i figi, które wyciągnąłem z szafy Rudej. Przykrywam Hermione kołdrą, i całuje lekko w czoło by jej nie obudzić. Siadam na skraju łóżka, i jedyne na co mam ochotę to umrzeć. Czuje się do dupy. To ja ją powinienem ochronić. Nie ona mnie. Jestem w końcu facetem. To moje zadanie.
Kładę się obok niej, i obejmuje ją ramieniem. Po chwili już zasypiam.

*~*~*~*~*~*

Nastał świt, nad Norą rozpościerało się słońce, każdy w domu już się budził. Tylko Hermiona i Fred spali w siebie wtuleni. Pani Weasley krzątała się już po kuchni, George i Ron pomagali Arthurowi w ogrodzie, a Harry przygotowywał śniadanie.
-Kochanieńki pójdź obudź Freda, i zawołaj chłopców na śniadanie-zwróciła się Molly do Pottera.
-Oczywiście-uśmiechnął się bliznowaty i poszedł do pokoju Bliźniaków.
Szedł po schodach, wszedł do pokoju starszych Weasley'ów ale tam nikogo nie było. Odruchowo poszedł do pokoju Rudej, wiedział że gdy Fred nie mógł spać, czasem szedł do łóżka Hermiony i tam od razu zasypiał. Uchylił drzwi, i aż krzyknął ze zdziwienia.
-Fred? HERMIONA?
-Ciiii. Obudzisz ją-wyszeptał Rudzielec.
-Nie musi... Wcale nie śpie...-odezwała się Gryfonka.
-Przepraszam- wyszeptał Harry.
-Hermiono, leż ja ci śniadanie przyniosę do łóżka, wszystko wyjaśnię rodzicom. Nie martw się-uśmiechnął się Rudzielec.
-Nie musisz. Sama chce wszystko opowiedzieć-Hermiona próbowała wstać, ale od razu upadła na łóżko.
-Zawołam twoich rodziców Fred-Harry od razu rzucił się do wyjścia, i zbiegł na dół. Po chwili do pokoju wtargnęli Arthur i Molly.
-Biedne dziecko-Pani Weasley przytuliła Hermione-Ale opowiadaj.
-No więc... Gdy my byliśmy w Muszelce, ja wyszłam. Ktoś mnie napadł... Obudziłam się, w jakiś lochach.
Bennet rzuciła na mnie Imperio, żebym zostawiła Freda-w jednej chwili Fred otworzył oczy, i nie wiedział co ma robić- Ostatnim razem wychodząc stąd zemdlałam, i znowu byłam w lochach. Uratował mnie Jeremy Gilbert...-Hermiona popatrzyła się na Freda, którego oczy były wściekłe i zrozpaczone.
-Dobrze, Hermiono ja się tym zajmę. Nie musisz się o nic martwić. Syriusz za chwile tu będzie on z tobą porozmawia, w cztery oczy-Państwo Weasley wyszli, a razem z nimi ich syn i Harry.
Mineło kilka godzin, Gryfonka przewracała się z boku, na bok. Już nawet usypiała gdy do pokoju wszedł Black.
-Hermiono, wiem co się stało. I wiem, też że coś cie martwi.
-Tak... Bo widzisz Syriuszu, gdy byłam z Jeremy'm usunełam wspomnienia o mnie, zmodyfikowałam je tak, żeby myślał że jestem jego przyjaciółką. I myślałam że mi się udało, ale gdy odchodziłam on mnie pocałował, nie wiem co mam o tym myśleć.
-Widzisz Hermiono, miłość jest jedną z najpotężniejszych magii na całym świecie. Możesz usunąć mu wspomnienia, zmodyfikować je tak by on cie nienawidził. Ale jeżeli jest to prawdziwa miłość, to nawet jeśli najpotężniejsza czarownica rzuci czar, to prędzej czy później wszystko do niego wróci.
Hermiono to jest tak jak z eliksirem miłosnym-uśmiechnął się lekko. Nikt z nich nie wiedział że osobą która tego słucha jest nie kto inny niż Fred...


Przepraszam, że tyle trzeba było czekać... Mam szkołe, problemy itd. Nie bd się rozpisywać. Rozdział jest w miarę długi. Przepraszam, za błędy.  Ten rozdział chce dedykować Mey Bi. Jest ona często moją inspiracją. Historia mojego bloga jest długa, ale to dzięki niej się zdecydowałam go pisać. Niestety Maja skończyła moje ukochane Fremione, (na którym zawsze płakałam). Chce jej serdecznie podziękować. Za całą tę podróż w którą zabrał mnie jej blog. Był lepszy niż nie jedna książka, którą czytałam. Nie wiem co mam jeszcze napisać, bo trudno to ubrać w słowa. Dziękuje Maju. :*
ps. Komentujcie :3. Całuje Hedwiga