czwartek, 12 czerwca 2014

Przepraszam. :)

Mam przestój, mam brak weny, za dużo własnych problemów. Przepraszam, ale jak zaczynam pisać to się rozklejam... Postaram się coś napisać. Obiecuje, ale teraz nie mam nawet serca do tego... Dziękuje osobą które dalej tutaj zaglądają. Nie będę się wykręcać, poprostu nie moge narazie nic napisać. Jak coś robić to dobrze, nie na odwal się. Więc mam nadzieje że następny rozdział jaki napisze rozwali was, a serduszka nie będą mogły się doczekać kolejnego. Kochani dziękuje, i poczekajcie na czas kiedy będę miała siłe poprostu się zmierzyć z przestojem weny.

Całuje Martyna

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział XVI

   - Lubię patrzeć na rozgwieżdżone niebo – mówi Clary, wpatrując się w czerń nieba usiane niezliczoną ilością gwiazd.
- Mam wrażenie, że to są nasi przyjaciele i bliscy, którzy odeszli z tego świata. Każda gwiazda to nowa dusza.
Siedzimy obok siebie przykryci kocem, milcząc. Bryza, którą wiała wcześniej mocno, teraz jest ledwo odczuwalna, a powierzchnię morza nie pokrywała żadna większa fala. Zaniepokoiło mnie to chociaż nie powinno. Przecież to oznaczało łagodną i spokojną noc, ale ja czułem coś w tym morskim powietrzu, coś się zmieniło.
- Clary, czy ty też to czujesz? – zapytałem z nutą niecierpliwości w głosie. Moje ciało pokryła gęsia skórka, chociaż było mi ciepło pod przykryciem. – Clary? – niestety, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi. Spała na moim ramieniu. – I kto by pomyślał, że moje kościste ramię jest takie wygodne – uśmiechnąłem się pod nosem.
   Wstałem ostrożnie, by nie obudzić Clary. Wziąłem ją na ręce (okazała się cięższa niż przypuszczałem) i zaniosłem ją do jej pokoju. Wróciłem na taras i oparłem się o werandę.
   Za tą krótką chwilę zrobiło się dziwnie ciemno. Spoglądam w górę - Aha, mogłem się tego spodziewać - mówię do siebie, gdy zrozumiałem, że to była cisza przed burzą. Ale mi to nie przeszkadza, bo ja lubię błyskawice sypiące się z nieba, ale...ale Hermiona nie. Boi się ich. Moje serce wykonuje mocny skurcz na tą myśl, a zaś moje knykcie samoistnie zaciskają się na poręczy. Hermiona...oby w Norze było spokojnie.
   Błysk. Grzmot. Ulewa.
   Robię głęboki wdech. - Uwielbiam, gdy zapach...- ,,róż" dodaję w myślach. Nie to niemożliwe. To rześki ozon miał wypełnić moje płuca, a nie perfumy Miony zmieszane z wiatrem. Świruję. Odchodzę od zmysłów. To jest chore. JA jestem chory. Nieuleczalnie chory na ,,Hermionę". Cóż za paradoks, im bardziej staram się na ten czas o niej zapomnieć, to tym częściej pojawia się w mojej głowie lub wszystko dookoła mi przypomina o tej długonogiej szatynce.
   Idę bez zastanowienia, gdzie mnie nogi poniosą. Salon, jadalnia, pokój. Siadam przy biurku i wyciągam różdżkę moimi trzęsącymi się rękoma. Moje ciało i mózg teraz funkcjonują jak 2 odrębne organizmy. Na blacie leży sterta papierów, gazet z pięknymi mugolskimi kobietami oraz parę długopisów. Celuję w jednego z nich i wypowiadam zaklęcie - Mutatio - z satysfakcją przyznaję, że lekcje transmutacji z profesor McGonagal nie poszły na marne. Na czasopiśmie zamiast długopisu leżało piórko, brązowe piórko. Wypowiadam następne czary, które przybierają zamierzony efekt. Unosi się ono wysoko w powietrze i odlatuje. Przeleciawszy przez drzwi na werandę momentalnie zniknęło mi z oczu w tych ciemnościach.
   Brązowe, długie włosy opadające na ramiona, dołeczki na buzi, te hipnotyzujące oczy, długie nogi i szczupła sylwetka. Tak to ona, Hermiona. Przyjechałem tutaj, by odpocząć od niej, ale się nie da. Ona mną zawładnęła. Gdyby wolała Gilberta albo kogoś innego, zrozumiem jej decyzję, to jej życie. Ja tylko pragnę jej szczęścia, by była bezpieczna. Będę walczył o Mionę, ale jeżeli to nic nie da, trudno. Ale nic tego nie zmieni, że moje serce darowałem tej szatynce i nikomu innemu. Nikomu.
*~*~*
(Perspektywa Hermiony)

Czuje lekki powiew wiatru na mojej twarzy. Powoli się przebudziłam, zaciągam się powietrzem. Wdycham jego zapach, aromat drzew. Czuć w powietrzu duszność, delikatną. Ona mnie nie przygniata, ale daje poczucie zmęczenia. Jest jakbym miała brudną skórę. Lepiła się. Wiatr muska moją skórę, i rozwiewa lekko włosy. Cały czas mam zamknięte oczy. Próbuje sobie wyobrazić jak wygląda teraz niebo, jest czyste a księżyc oświetla lekko małe obłoczki. Gdy tak myśle nie zauważam tego, że wiatr cichnie. Nie jest już tak rześko jak wcześniej. Dopiero teraz odczuwam jak się poce. Lekkie podmuchy osuszały moją skórę. Teraz jest cisza. Idealna. Ginny siedzi pewnie u Harry'ego i Rona w pokoju. Nie chciałam z nimi zostać. Wole leżeć tutaj sama i zagłębiać się w tych momentach kiedy byłam szczęśliwa... Uchylam lekko powieki. Moim oczom nic się nie ukazuje. Ciemność. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Niebo jest całe zachmurzone. Ale inaczej niż zazwyczaj. W nocy zachmurzone niebo jest szare. To jest ciemne, jak smoła. Otulam się bardziej kołdrą. Ogrzewa moją skórę, a ja coraz bardziej żałuje że nie śpie dalej. W śnie człowiek ma prawo naprawić wszystko. Przymykam oczy, wdycham powoli powietrze, delektuje się nim. Jest ciężkie i gorące. Delikatnie napawa mnie ciepłem od środka. Słyszę grzmot, światło oślepia mnie pomimo iż mam zamknięte oczy. Zaczeła się burza, jak ja sie tego boje... Pomimo że jej nienawidzę wiem, że jest potrzebna. Bo woda zmywa niedoskonałości. Uchylam powieki. Podnoszę się z łóżka, a moją skóre pokrywa gęsia skórka. Jest mi chłodno, ale to mi nie przeszkadza. Jeszcze nie zaczeło padać. Siadam na parapecie, i wtulam się w poduszkę. Przymykam lekko oczy i znowu zaciągam się powietrzem, ale teraz ono ma całkiem inny zapach. Ono pachnie nim, jego perfumami, przyprawami korzennymi, wiatrem i lekką wonią potu. W sercu czuje nagły ucisk. Nie mogę go odsuwać od siebie, nie mogę. Przerywam te myśli i lekko uchylam powieki. Delikatne jak mgła, ciemne piórko unosi się w powietrzu słabo emanując jego zapachem. Uśmiecham się pomimo wszystkiego co mnie męczy. Zaczyna lać. Krople deszczu odpryskując od rynien roszą moją skórę. Napawam się jej lodowatym dotykiem.Nie słyszę już burzy, deszczu tłukącego się w rynny i ściany domu, woń jego ciała zatraca się w powietrzu zostawiając na mojej skórze delikatny aromat. Wtulam się jeszcze bardziej w poduszkę, chłodne powietrze usypia mnie dając mi wytchnienie. Nie wiem nawet kiedy zasypiam. Oddałam się w objęcia Morfeusza.
Leże na trawie, chłodne powietrze przenika przez sukienkę. Lekko muska moją skóre otulajac mnie zimnem. Oziębia sie. Dreszcze przeszywają całe moje ciało, delikatnie wzdrygam się mimo swojej woli. Musze zmrużyć oczy by cokolwiek widzieć.Gdy moje oczy przyzwyczają się do pół mroku uchylam mocniej powieki i nasycam wzrok tym widokiem. Jestem na boso, trawa łaskocze moje stopy, uśmiecham się w duszy. Jeszcze czuje coś przyjemnego. Unoszę wzrok ku niebu, jest całe ciemne. Mroczne, widzę na nim kilka prześwitów jasnej szarości. Reszta przybiera koloru popiołu, w duszy czuje uczucie lęku.
-Uspokój się-szepcze sama do siebie. Podnoszę się z trawy, powoli by nie zakręciło mi się w głowie, robie to delikatnie, cicho jakby nikt nie mógł mnie usłyszeć. Ubrana tylko w lekką białą sukienkę, bosa i przemarznięta stoje na środku wielkiej polany. Dookoła są drzewa, ich liście są koloru ciemnej zieleni. Lato, tu na pewno jest taka pora roku. Rozgladam się robiąc przy tym kilka obrotów. Jestem jakby na arenie. Wszędzie są drzewa, a wokół mnie rozciąga się wielkie koło tylko w idealnie krótkiej trawie. Nie ma żadnego kwiatka, cały dywan zieleni jest idealny, miękki. Pomimo mrocznej aury, ciemności i braku orientacji jest tu cicho. Spokojnie. Bezpiecznie. Mogę odetchnąć na chwile. Jednak coś zaczyna się dziać, zmieniać. Podmuch wiatru kołysze mną lekko, podwija sukienkę do góry. Robi mi się zimno, już nie czuje tej ciszy w powietrzu. Już nie jest tu bezpiecznie, jest inaczej. Jest dziwnie, coraz bardziej magicznie. W jednym momencie drzewo po drzewie zmienia barwe swoich liści. Jedne są żółte, drugie idealnie czerwone. Inne od razu spadają na ziemie tworząc upstrzony dywan. Gdy ostatni liść opada na ziemie nastaje cisza, idealna. Stoje tak i próbuje zrozumieć co się dzieje. Nie myśl, czuj. Unoszę wzrok do góry, jeden płatek śniegu powoli wiruje w powietrzu zataczając piruety, opada na moją dłoń wyciągniętą przed siebie. Skóre przesyca jego chłód, lodowatość. Przymykam powieki. Coraz bardziej robi mi się lodowato, skóra na stopach piecze z zimna. Ale nie staram się otwierać powiek, bo pomimo chłodu czuje ulge. Jakbym zanurzała się w wodzie, która niesie mi ukojenie. Jest cicho. Uchylam powieki, moim oczom ukazauje się idealna biała pieżyna, tak gładka że nie mam ochoty się ruszać. Nie moge zmącić tego spokoju. Wzmaga się wiatr, mocniejszy, gorętszy. Przenika mnie, ociepla każdy milimetr skóry, jest taki silny ale przy tym delikatny, miękki. Na drzewach pojawiają się malutkie listki, rosną, są coraz to bardziej zielone. Wschodzi słońce. Stoje tak kilka minut, nasycam się nim, daje mu ogrzać skórę. Pozwalam sobie na to by wyzwolić w sobie dziecko które cieszy się z nadchodzącego lata. Powoli zachodzi, zabierając mi coś czego nie potrafie nazwać... Jest gorąco, skóra mnie piecze. Nie moge wytrzymać, ze zdenerwowania zaczynają mi się pocić dłonie. Robie kilka obrotów, patrze się w niebo. Czuje radość, szczęście którego nie moge opisać. Czuje się jak trup przywrócony do życia, jak wdowiec widzący miłość swojego życia. Niebo jest idealnie niebieskie, nie moge porównać tego koloru do niczego innego, jest piękny. Daje ulge, poczucie szczęścia. Z każdą sekundą zaczyna robić mi się chłodno. Liście znowu zmieniają swoją barwe, nie moge się patrzeć. Zamykam oczy, nie mogę utracić tego błękitu, tej zieleni. Nigdy nie widziałam tak pięknych kolorów. Mimo woli rozkładam jednak ręce, daje wiatrowi ochłodzić się, przynieść świeżość. Temperatura zmienia się co chwila, jest lodowato, coraz cieplej, chłodniej, lodowato, ciepło, zimno. I tak wkółko, uchylam powieki i kręcę się równo ze zmianami pór roku, coraz szybciej. Zamykam oczy i staje, pozwalam sobie się wyciszyć. Gdy uchylam oczy widze jego. Ruda czupryna, czekoladowe oczy, i ten uśmiech który wywołuje u mnie dreszcze. Wdycham powietrze by poczuć jego zapach, by upewnić się że to nie moje omamy, że to nie wyobraźnia płata mi figle. Mrugam, a on dalej stoi i wpatruje się we mnie. Jego oczy i usta uśmiechają się do mnie. Podnoszę ręcę by złapać go za twarz, by nie pozwolić mu się rozpłynąć, tak szybko jak się pojawił. Nie moge dać mu odejść, nie teraz. Ale moje dłonie są pomarszczone, suche. Widze na nich starcze plamy. Długie paznokcie idealnie czyste.
-Jesteś taka jak 70 lat temu. Dalej taka piękna, wciąż się uśmiechasz, twoje oczy dalej patrzą na mnie z tą miłością. Czekałem na ciebie. Tak długo na ciebie czekałem.
-Co?-pytam się bo nie moge wykrztusić z siebie nic innego. Jak to czekał?
-Od tak dawna na ciebie czekałem. Tak bardzo tęskniłem.

           Budze się na parapecie otulona tylko moją piżamą, wtulona w poduszke. Słońce rozpościera się nad drzewami, cienie jabłoni padają na mnie. W pamięci mam tylko jego słowa "Od tak dawna na ciebie czekałem". Co to ma znaczyć? Nie wiem... Nie chce wiedzieć, bo to daje tylko mi jedną myśl... W głowie pojawia się myśl, że go strace. Strace raz na zawsze. Nie mogę do tego dopuścić. Wstaje powoli, rozprostowuje kości. Ide do łazienki. Ciepło muska moją skórę, uchylam drzwi. Jak zawsze zapach wanilii przesyca moje nozdrza, dopływa do moich płuc wypełniając je swym aromatem. Ubieram się w spodenki, luźną koszule. Włosy związuje w koka. Nie maluje się jeszcze, po śniadaniu to zrobie. Schodzę do kuchni, zapach naleśników, owoców. Tak bardzo jestem głodna. Przy stole siedzi Ginny, George, Ron i Harry. Państwo Weasley chyba śpią.
-Miona zostałyśmy zaproszone na impreze do Clary. Dziewczyny naszego przyjaciela. Chciałabym pójść. On już tam będzie na nas czekał, zapewniłam go że same dotrzemy. Wiesz Magia i te sprawy-Ginn uśmiecha się do mnie, zachęca byśmy poszły.
-Nie mam nastroju-wykrzywiam się, chociaż wcale tego nie chce.
-Co masz lepszego do roboty?
-NIC...
-Wystorimy się i "pójdziemy" we czwórkę. Osobą która będzie ci towarzyszyć będzie mój kochany braciszek. Prawda George?-Ginny posyła bratu srogie spojrzenie.
-Taaaa-uśmiecha się sztucznie do niej-Z tobą z chęcią pójde. Wiesz że lubie powyginać swoje ciałko-George zaczyna tańczyć na siedząco. Pomimo wszystko zaczynam się śmiać.
-Okej, ale o której mamy tam być?
-O 6:00, bo to impreza na plaży, zanim rozpali się ognisko itd. to wiesz że to potrwa-Ginny zaraz będzie mnie wyciągać na góre by się szykować. ZNAM JUŻ JĄ...
-Która jest teraz tak z grzeczności zapytam?-wszyscy się śmieją.
-No kochanie jest 2:00 zaraz musicie się szykować by przy mnie i Harrym prezentować się idealnie. Wiesz jesteś piękna, ale chyba noc nie była dla ciebie łaskawa-George robi mine smutnego psa... Wie, że się obraże zaraz.
-No okej, Ginn idziemy? Tylko daj mi chwile zjem coś i pójdziemy się szykować.
            Stoję pod prysznicem, spłukuje z siebie szampon, olejek. Skóre mam idealnie gładką. Jest tak przyjemna, jakbym dotykała aksamitu. Zioła, to ich zasługa. Wciągam powietrze do płuc, pachnie masłem kakaowym, i mlekiem. Wyłączam wodę i wycieram się ręcznikiem. Rozczesuje włosy, są już długie. Sięgają mi do łopatek jak nie dalej, przeczesuje je jeszcze kilka razy, by idealnie były gładkie, biore różdżkę do rąk i jednym zaklęciem susze, lekkie loki opadają mi na plecy.
-Ginn, będzie zimno?- pytam się, a Ruda tylko przytakuje.
-Ubierz długie spodnie, i coś cieplejszego. Bo George chyba nie będzie cie ogrzewał.
-Taaaa-mrucze cicho pod nosem.
Wciągam na długie nogi granatowe rurki, zakładam białą bokserkę a na to luźny sweterek w kolorze brzoskwini. Wyglądam w nim ciepło, delikatnie. Rzęsy tuszuje, usta maluje błyszczykiem w kolorze nude. Skrapiam szyje mgiełką o zapachu olejku do kąpieli. Kropla leniwie spływa po szyi i chowa się za kołnierzem.
-Jestem gotowa- wychodzę z pokoju. Ginn ubrana w obcisłe czarne spodnie, trampki i czerwoną bluze z godłem Gryffindoru-Jak wytłumaczysz czyje to godło? Hmmm?
-Powiem, że sama zaprojektowałam, bo jestem waleczna jak lew-Wybuchamy śmiechem, chociaż dobrze wiem że Ginny jest jedną z najodważniejszych osób jakie znam. Tylko odważny człowiek byłby wstanie pokochać człowieka który w każdej chwili może zostać zamordowany. Wyobrażam sobie to... Odganiam te myśli od siebie- Chłopcy już czekają na dole, no chodź.
-Czekaj, buty ubiore może hm?-wdziewam się w brązowe kozaki do kolan, nie ocieplane. Nie ugotuje się.
Zbiegamy po schodach, George i Harry prezentują się nienagannie. Obaj w koszulach, jeansach i trampkach. Harry ma włosy lekko postawione, a George naturalnie ułożone. Wygląda tak przystojnie.
-Chodźmy. Razem?- pyta się Rudzielec. Wszyscy przytakują. Po chwili już jesteśmy pod domem Clary.  Naciskam dzwonek. To co widzę wgniata mnie w ziemie. Drzwi otwiera mi on... Fred.



Rozdział pisany bardzo długo... Brak weny, przytłacza mnie wszystko... Nienawidzę mieć takiego przestoju. Dziękuje Patrycji która napisała pierwszy człoń rozdziału (Perspektywa Freda) Dziekuje ;* Zachęcam do komentowania ;) Nawet z anonimka ;D CAŁUJE I PRZEPRASZAM. HEDWIGA
+Brożek Pierożek dziękuje że jesteś :*

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XV

Leże w łóżku, w całym pokoju panuje mrok, klimatyzacja lekko huczy. A ja nie moge pozbierać myśli.
Aksamitna pościel lekko muska moje ciało. Wyobrażam sobie jak teraz jest w Norze.
Już miałem zasypiać, kiedy w kącie pokoju pojawia się mała srebrzysta plamka. Rozprzestrzenia się, zwiększa swoją objętość. Jest coraz jaśniejsza. Moje serce zaczyna wypełniać radość, czuje niezmącony pokój, jakiego nigdy nie doświadczałem. Czuje jakby moje ciało zanurzało się w krystalicznej wodzie, jakby wielka rześka fala obmywała moje stopy. Światło przybiera postać wydry, i w moim żołądku czuje ucisk. Nie wiem czego mam się spodziewać, czy wrzasku, czy też może głosu przepełnionego obojętnością.
Gdy wydra otwiera buźke, z jej wnętrza wypływa cichy szept.
-Tęsknie-słysze jej głos, mam ochote deportować się. Objąć ją w ramiona, pocałować. I wyszeptać ile dla mnie znaczy.
-NIE-krzycze sam do siebie. Nie moge tego zrobić. Nie moge tutaj się teleportować. Uciekłem tu by pobyć sam, wrócę kiedy to będzie słuszne. Ona ma zatęsknić, niech wie jak ja się czułem kiedy wolała biegać za Gilbertem...Co jest najgorsze? Że jednocześnie tak bardzo jej nienawidzę, i tak bardzo ją kocham.
Mam już dośc, z zamyślenia wybudza mnie pukanie do drzwi.
-Proszę- udaje zaspanego.
-Amm Oj Stary, nie wiedziałem że spisz- W moich drzwiach pojawia sie mój przyjaciel.
-Nie spałem. Zasypiam, a przynajmniej próbuje.
-Dobra, nie interesuje mnie to- zaczyna się śmiać-Idziemy na imprezę. Koleżanka Clary nas zaprosiła, Młoda nie idzie bo umówiła się ze swoim chłopakiem. Fajny koleś, Mugol niestety...Ale to nic, i tak Clary i ja jesteśmy czystej krwi-Nie wiem o czym on nawet mówi... John'a jedyną wadą jest to, że ma manie na punkcie czystości krwi...
-Dobra stary, nie interesujmy się tym, a ty wstawaj i się szykuj-klepie mnie po plecach i wychodzi.
Podnoszę się z łóżka, podchodzę do szafy, wyciągam czarne spodnie z niskim krokiem, koszulę w kratę, czarno białą. Idę do łazienki, wchodzę pod prysznic. Stoję tak już kilka, a woda obmywa ciało.
Wychodzę, i obwiązuje ręcznik na wysokości pasa.
   Jestem gotowy do wyjścia.

*~*~*~*

Dzień w Norze, zaczynał się jak każdy inny. Słońce świeciło niemiłosiernie, powietrze było ciężkie i gorące.
Wszyscy jeszcze spali, była sobota więc Pan Weasley, nie musiał iść dzisiaj do pracy. Gryfoni mieli zamiar spędzić ten dzień nad jeziorem. Było ono niedaleko domu. Masa chłodnej, przejrzyście czystej wody. Zielona trawa, jedzenie, lodowate picie, cień który dawały wielkie dęby, dwie opony przywiązane do ich gałęzi. Można chcieć czegoś więcej w ostatni miesiąc wakacji? Oczywiście, że nie. Na ogromnym stole w kuchni, widniały dwa wielkie kosze, wypełnione kanapkami, sokami, słodyczami, a także najrozmaitsze rodzaje owoców. Jednak to, co najbardziej pożądane było w upały, chłodziło się w lodówce. Szesnaście butelek piwa kremowego.
   Hermiona lekko przeciągnęła się na łóżku, uchyliła powieki.
-To będzie piękny dzień-uśmiechneła się sama do siebie, i usiadła na łóżku. Zobaczyła na zegarek, a w jej głowie pojawił się pomysł by jeszcze położyć się na krótką drzemke-Nie-mrukneła sama do siebie.
Podeszła do szafy, i uchyliła drzwi. Wyciągnęła bikini, shorty i luźną białą koszule. "Trzeba by się ogolić" Pomyślała i popędziła na paluszkach do łazienki. Tam rozebrała się do naga, i zaczęła wykonywać poranną toaletę. Ogoliła się tam gdzie powinna, umyła włosy, zęby. Nie malowała się, bo wiedziała, że przecież i tak makijaż za niedługo spłynie z jej twarzy. Gdy jeszcze stała naga, posmarowała się kremem z filtrem.
Ahhh jednak Mugolskie nawyki zostały z nią, pomimo tak długiego przebywania w świecie Magii.
-Można by pojechać z Ginny, Ronem, i George'm do moich rodziców. Jest dużo miejsca...
Ta myśl jeszcze chwile męczyła Gryfonke. Dziewczyna ubrała się, biała koszula idealnie podkreślała jej opalenizne, a jeansowe shorty podkreślały smukłość jej nóg, włosy zaczesała w wysokiego kucyka.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, a w jej policzkach pokazały się dołeczki. W oczach zaświeciły się małe ogniki.
    Geroge i Ron, leżeli jeszcze zaspani w łóżkach. Po chwili do ich pokoju wtargnęły dwie piękne dziewczyny. Ruda ubrana w białą zwiewną sukienkę, włosy lekko opadały na jej delikatnie opalone ramiona. Szatynka ubrana w koszule.
-Oooooo-stęknął Geroge-Kiedy wy stałyście się takie piękne?!-dziewczyny zaczęły się śmiać.
Szatynka rzuciła się na Georga a Ginny na Rona. Wszyscy co chwila krzyczeli i śmiali się.
-Ejejejeje Rudy gdzie z tymi łapkami?-Hermiona zaczeła się śmiać, po chwili już leżała na ziemi, a Rudzielec siedząc na niej łaskotał ją tak, że tej brakło tchu.
-KONIEC-wykrzyczała Pani Weasley, stała w drzwiach w koszuli nocnej, po jej twarzy można by się spodziewać, że zaraz podejdzie i każdemu da po głowie. Ale ta tylko zaczeła się śmiać.
-Dziewczęta, do kuchni i pomóżcie mi, a wy dwaj Rudzielce ubierać się-wszystko to mówiła tak miłym tonem, że każdy wiedział że musiała wstać w dobrym nastroju.
-Po was jesteśmy rudzi-zaśmiał się Bliźniak-Nie żebyśmy narzekali-po chwili dodał Ron.
-No spróbowałby który, po tyłku by dostał-Molly zaczeła się śmiać, i po chwili zniknęła za drzwiami.
Wszyscy wstali, otrzepali i zaczeli wykonywać polecenia Pani domu.
       Jajka z bekonem już skwierczały. W kuchni unosił się zapach jedzenia, głodny czarodziej już by się ślinił. Dziewczyny rozstawiały soki w dzbankach. Czego dusza zapragnie, dyniowy, pomarańczowy, jabłkowy, a nawet rabarbarowy kompot, który Pani Weasley gotowała w nocy.
Po kilkunastu minutach wszyscy zasiedli do stołu. Ron i Ginny objadali się bekonem, jajkami, tostami. Popijali też, sok jabłkowy. Hermiona zajadała się tostami z jajkami, popijała sok pomarańczowy. Wszyscy co chwila śmiali się, rozmawiali, i jedli. Po śniadaniu chłopcy sprzątali, a dziewczyny przygotowały jeszcze jedzenie na piknik. Okazało się,  wszystkie kanapki ktoś zjadł w nocy.
-Ron, przez twoją żarłoczność musimy robić znowu jedzenie-Hermiona przewróciła oczyma, i zabrała się do robienia kanapek. Długie cztery bagietki przecieła na pół.
-Z czym ty je robisz?- Bliźniak uśmiechnął się, i stanął za plecami Gryfonki.
-W świecie Mugoli są, takie bary kanapkowe, lepszych w życiu nie jadłam... No więc będą, z sałatą, serem, pomidorami, majonezem, i do nich skroje resztki kurczaka z wczorajszej kolacji. Co ty na to?- zamrugała szybko, a Rudzielec zaczął się śmiać.
-Ahhh wiesz co, będziesz mi gotować. Zamieszkasz u mnie, i będziesz mi gotować. Co ty na to?
-Hahaha, jak mój mąż się zgodzi.
-Trudno, rzucę Imperio, albo to ja będę twoim mężem-Ruda i Ron wytrzeszczyli oczy, oboje wiedzieli, że coś się święci.
-Neeee, ustaw się w kolejce Weasley.
      Gryfoni leżeli rozłożeni na kocach. Picie chłodziło się, przygniecione kamieniami. Szatynka i Ruda już zasypiały. Chłopcy cicho podeszli do nich, i chlusnęli wodą z wielkiej butelki po soku. Dziewczyny zaczeły piszczeć.
-George Weasley, umrzesz śmiercią tragiczną!-Hermiona szybko poderwała się i zaczeła gonić Rudzielca. Te stanął jak wryty. Złapał ją w pasie, i pobiegł w stronę wody.
-NIE!-zaczeła krzyczeć, i wiercić się.
-Jesteś pewna? Podobno gdy kobieta mówi"NIE" myśli "TAK"-chłopak śmiał się, wziął rozbieg i skoczył do lodowatej wody.
-Jak mogłeś. Nie odzywaj się do mnie- wykrzyczała gdy tylko wynurzyła się z wody.
-Ej, no weż. Przepraszam. Miona!- krzyczał za nią,  desperacją w głosie. Hermiona wychodziła już z wody. Była już na piasku, woda ociekała z jej ciała. Gryfonka ubrana była w bordowy kostium kąpielowy.
Pobiegła szybko na koc okryła się, i odczekała chwile.
Mijały minuty, a gryfoni leżeli i opalali się. Szatynka powoli i cicho wstała, podeszła do jeziora, wzięła wodę do butelki, i zaczęła się skradać. Stała nad Georg'em.
-Hej-cicho i zmysłowo wyszeptała to nad chłopakiem, ten tylko uchylił powieki, a jego usta wygięły się w grymas. Rudzielec wiedział co go czeka.
-Nie-wyszeptał, i w tym momencie Hermiona przechyliła butelke. Lodowata woda spłynęła na chłopaka.
Całe ciało przeszyły dreszcze.
-Miło?-zapytała się słodkim głosikiem, i uśmiechnęła-i też tak było miło.
-Bardzo-krzywo się uśmiechnął. Po chwili Rudy poderwał się i zaczął gonić dziewczyne.
-Uciekaj Miona-Ruda krzyczała ile sił w płucach.
         Cały dzień zakończył się leżeniem na kocach, popijaniem kremowego piwa, i zajadaniem się truskawkami. Gdy zaczeło się robić zimno chłopcy nanieśli drewna, i rozpalili ognisko. Ruda pobiegła po kiełbaski, i wzieła namiot. Przyjaciele całą noc śpiewali, piekli kiełbaski, popijali piwo, i tańczyli.
Hermiona dawno się tak nie bawiła. W końcu poczuła się jak normalna nastolatka. O niczym nie musiała myśleć, nie musiała nic planować. Dzisiaj poprostu żyła.

*~*~*~*

Fred siedział z Clary na tarasie. Popijali kremowe piwo, i śmiali się. Blondynka ubrana była w luźny brązowy sweter, białą bokserkę i jeansowe rurki. Rudzielec siedział w bordowej bluzie z białym suwakiem, i sznurkami. Przed chwilą blondynka śmiała się, że wygląda jak z jakiejś broszury. Miał na sobie luźne szare dresy, i biały podkoszulek.
-Nie jesteś zmęczona?-zapytał się, a ona tylko odpowiedziała uśmiechem.
Wiatr lekko wiał z nad morza, a na plaży jacyś ludzie robili ognisko.
-Nie tęsknisz za domem?-zapytała się, i utkwiła wzrok w jego źrenicach.
-Wiesz, tęsknie oczywiście, nigdy nie rozstajemy się z Georgem, ale musiałem wyjechać.
-Dziewczyna?
-Hmmm. mniej więcej-uśmiechnął się lekko-No opowiadaj, a nie- Blondynka zaczeła się śmiać.
-Średniego wzrostu, szczupła Szatynka. Czekoladowe oczy, malinowe usta, dołeczki. Jest bardzo inteligentna, miła. Wiesz jedyny minus, jest za bardzo poukładana... Czasem mnie to wkurza, ale da się ją rozruszać.
-Hmmm, może nie pasujecie do siebie...- Mruknęła cicho.
-Teraz ty opowiadaj o swoim chłopaku.
-Bardzo wysoki, Blondyn, zazwyczaj jest opalony. Dużo serfuje, uwielbia czytać książki. Hmm. Miły, pomocny, czasem jest wredny, i szybko się wkurza, ale to nic w porównaniu z tym jak dba o mnie. Jest poukładany, i ma piękne niebieskie oczy.
-Jakbym słyszał o charakterze Miony.
-Poznaj mnie kiedyś z nią-uśmiecha się.
-Hmmm wiesz to skomplikowane. Nie jestem jedyną osobą która zabiega o jej serce...
-Rozumiem.
-Dobra młoda, my tu gadu gadu, a ja powinienem iść spać- oboje zaczynają się śmiać.
-Serio?Jest dopiero dziesiąta, a ty mi mówisz o spaniu?
-No dobra, idź zrób herbatę, weź koc, i przychodź-Dziewczyna podniosła się. Nie było jej dłuższą chwilę.
Fred siedział, i patrzył się na morze.
"Może do niej napisze, tęsknie już"-pomyślał, i coś go zaczeło męczyć... Wiedział, że tęskni za nią, ale bał się tego co będzie jak wróci do domu, a co dopiero do Hogwartu, to już jego ostatni rok, nie chce go spędzić, na męczeniu się z dziewczyna która nie potrafi docenić jego starań.
   Clary wróciła na taras, w ręku trzymała dwa ogromne kubki z herbatą, a pod pachą miała wielki brązowy koc.  Usiedli obok siebie, i przykryli się kocem. Śmiali się popijali herbatę, żadne z nich nie miało już ochoty na piwo kremowe. Mijały godziny. Gdy noc robiła się jaśniejsza, a słońce zaczynało już wchodzić na horyzoncie, czarodzieje zasnęli.



 Rozdział jakoś szybko mi się napisało. Chce podziękować mojej grypie. Tak dzięki niej go napisałam, miałam sporo czasu, i tak jakoś jak zasiadłam na kanapie pod kocem i z kubkiem herbaty, wena pryszła.
Jeżeli przeczytasz rozdział, daj komentarz. Może być to nawet zwykłe serduszko. Chce wiedzieć, że ktoś czyta moje teksty. Naprawde, byłoby miło. Następny postaram sie dodać bardzo szybko a nawet już teraz się zabiore za początek.
Zapraszam na moje Dramione : KLIK 

Życzcie weny, i zdrowia. Całusy Hedwiga :*